Na początku miała być Toskania – nie wyszło. Następnie pojawiła się opcja wyjazdu do Rzymu – nie wyszło. Ostatecznie udało się nam dotrzeć do innego pięknego regionu Włoch, gdzie odwiedziliśmy malowniczą Weronę mieszkając w Jesolo, małym miasteczku położonym nieopodal Wenecji.
Pokonanie trasy z Katowic do miasta Romea i Julii zajęło nam około szesnastu godzin (zdecydowanie za dużo!). Już po wyjściu z autokaru wiedziałem, że w kolejnych miesiącach będę unikał tego rodzaju transportu. Wszystko idzie zgodnie z planem.
Babcia i dziadek grają w karty
Tak, to koniec niepotrzebnego narzekania. Od pierwszych chwil „zazdrościłem” Włochom październikowej aury i stonowanego, bezstresowego podejścia do życia. Ale, jak można być nieszczęśliwym i złym, kiedy za oknem niemal zawsze przebijają się promienie słońca, a temperatura przekracza 20 stopni Celsjusza? Przewodniczka, z którą mieliśmy przyjemność eksplorować kolejne zakątki Półwyspu Apenińskiego podkreślała, że w Italii liczą się przede wszystkim: mocna kawa i wykwintne wino. Włosi, jak nikt inny na Starym Kontynencie dbają także o najstarszych, co według mnie jest idealnym wzorcem dla naszego społeczeństwa. Babcie i dziadkowie tak naprawdę nic nie muszą. Mogę jedynie umilać dzień przechodniom, siedząc przed drzwiami domu, rozprawiając z nieznajomymi, czytając gazety bądź grając w karty. Naród ten jest również uzależniony od śledzenia wydarzeń sportowych, stawiając na pierwszym miejscu piłkę nożną. Podczas naszego pobytu „Azzurri” walczyli u siebie o punkty z Macedonią. Mecz zakończył się remisem 1:1, a miny mężczyzn następnego poranka chyba nie wymagają dokładniejszego opisu.
Romeo lepszy od Mona Lisy
Podążając wąskimi i krętymi uliczkami Werony z każdej strony „atakowali” nas rozmowni i pełni optymizmu tubylcy. Wszelkie place były zapełnione kolorowymi stoiskami, a zapachy wydobywające się z wnętrz restauracji czy barów dodatkowo poprawiały humor i pozwalały zapomnieć o pojawiającym się zmęczeniu. Oczywiście głównym punktem wycieczki była wizyta się pod balkonem Julii, która rozkochała w sobie Romea. Na tej małej powierzchni otoczonej z każdej strony murami znajdowało się kilkaset osób, próbujących za wszelką cenę wykonać pamiątkową fotografię.
Podobną sytuację przeżyłem wcześniej chyba tylko raz, przy okazji spaceru po Luwrze. Tam Mona Lisa wzbudzała zdecydowanie większy zachwyt niż Wieża Eiffla. Po opuszczeniu tej części miasta naszła nas ochota, by całość obejrzeć z góry. Mogliśmy sobie na to pozwolić za drobną opłatą (5 Euro od osoby). Udaliśmy się na punkt widokowy Torre dei Lamberti, gdzie po raz kolejny zmierzyłem się z własnym lękiem. Lękiem przestrzeni. Myślałem, że przysporzy mi to zdecydowanie więcej negatywnych emocji. Po kilkunastominutowym pobycie na górze zjechaliśmy w dół, zjedliśmy owocowy deser i zaopatrzyliśmy się w regionalne wino. Następnie nadszedł czas, by po raz pierwszy zameldować się w hotelowym pokoju.
Urodziny na plaży
Dojeżdżając do liczącej 24 tysiące mieszkańców gminy Jesolo mogliśmy spokojnie zdjąć dodatkowe warstwy ubiory, które założyliśmy w klimatyzowanym autokarze. Po wniesieniu bagaży do pokoju i wyjściu na balkon naszym oczom ukazał się ciemnoniebieski Adriatyk. Szum fal i wiejąca bryza zachęciły, by pierwsze wysokoprocentowe trunki spożyć na plaży. Mieliśmy ku temu bardzo ważny powód. Dominika obchodziła jedne z najważniejszych urodzin w życiu!
Podczas kolejnych ciepłych wieczorów również decydowaliśmy się na dalekie spacery, dzięki którym odnaleźliśmy grono zagorzałych wędkarzy czy „zakazaną” zjeżdżalnię. Nie udało się nam powstrzymać, dlatego pomimo nagonki od jednego z Włochów weszliśmy na górę, zrobiliśmy kilka zdjęć i przetestowaliśmy wytrzymałość tej konstrukcji. Za każdym razem w recepcji pojawialiśmy się z uśmiechem od ucha do ucha, a przecież chyba o to właśnie chodziło!