Autobusy na wulkanie i wejście na „K2” – Wyprawa na Teide

Pierwsza czynność po wstaniu z łóżka? Szybki chód do okna, by zobaczyć co czeka nas na dworze.

Pierwsza reakcja? Nietęga mina, spowodowana widokiem gęstych, ciemnych chmur. Jak się później okazało, grymas na twarzy był niepotrzebny, ale o tym dalej…

 

Uwięziły nas chmury
Przedostatni dzień pobytu na Teneryfie był zarezerwowany na zwiedzanie wulkanu Teide. Do pokonania mieliśmy około 55 kilometrów. Warunki jakie zastaliśmy na trasie przerosły naszą wyobraźnię. Przedzierając się przez chmury widoczność sięgała trzech metrów. W samochodzie panowała cisza, którą rozpraszał jedynie dźwięk spadających na szybę kropel deszczu.

Processed with VSCO with a6 preset

Na wysokości około 1800 m.n.p.m. ku mojemu zdziwieniu za zakrętem ukazały się służby porządkowe kontrolujące ruch na jezdni. Na ich szczęście nie mieli dużo pracy, bo w tym dniu chyba tylko osoby rządne wrażeń zdecydowały się na tak wymagającą wyprawę.

dasdas

Czas w chmurach upływa zdecydowanie szybciej. Kiedy spojrzałem na zegarek okazało się, że pokonanie siedmiu kilometrów zajęło nam prawie pół godziny. W pewnym momencie byłem już zrezygnowany i nawet jeśli moja mimika tego nie okazywała sądziłem, że nie uda się nam w ten dzień sfotografować najwyższego szczytu Hiszpanii.

Warunki atmosferyczne zmieniły się diametralnie, gdy przekroczyliśmy wysokość 2000 m.n.p.m. Patrząc przez przednią szybę w końcu ukazał się nam zarys pierwszych wierzchołków. Chwilę później mój mózg zaczął pracować płynniej, co pozwoliło mi obrócić głowę w lewą stronę. Tam zobaczyliśmy wulkan, na którym leżały duże ilości śniegu. Było to dziwne uczucie, tym bardziej, że kilkanaście godzin wcześniej znaleźliśmy czas, by leżeć na plaży i przyjmować witaminę D3!

Processed with VSCO with m5 preset

Uciekliśmy przed mandatem
Na miejscu co kilkadziesiąt sekund zrywały się silne podmuchy wiatru, co uniemożliwiło nam wjazd na Teide. Z tego względu postanowiliśmy zatrzymywać się w kilku punktach. Pierwszy z nich leżał dwa kilometry od kolejki linowej. Założyliśmy wszystkie elementy odzieży, które znalazły się na tylnej kanapie i wyszliśmy na zewnątrz. Małe kratery, schowane w szybko przemieszczających się chmurach robiły wrażenie nie do opisania.

Kolejny postój okazał się zdecydowanie dłuższy. Choć nie mieliśmy pozwolenia na wstęp do Parku Narodowego, to nie mogliśmy nie zaryzykować. Udaliśmy się na wędrówkę po szlaku prowadzącym na szczyt wulkanu. Mijaliśmy leżący na skałach śnieg, a z każdej strony „atakował nas” wiatr (około 100 km/h). Z naszych wyliczeń wynikało, że zdobyliśmy wysokość około 2700 m.n.p.m. Zrobiliśmy kilka pamiątkowych zdjęć i postanowiliśmy wrócić do auta nie ryzykując mandatu 500 euro od osoby.

Processed with VSCO with a6 presetProcessed with VSCO with m5 preset

Po zejściu z trasy zauważyłem znak, na którym znajdował się zaznaczony punkt „K2”. Jak się okazało, zdecydowaliśmy się zawrócić właśnie w tym rejonie. Najwidoczniej media kłamią, bo Polacy zdobyli zimą ten nieosiągalny szczyt i czują się bardzo, bardzo dobrze (śmiech).

Popsułem kolejne zdjęcie!
Oprócz świetnych krajobrazów turyści nie dowierzali widząc na tak krętych i niebezpiecznych trasach autobusy pokonujące te odcinki kilka razy na dobę. Firma „TITSA” zapewniała śmiałkom ogromną dawkę emocji, a przystanki można było znaleźć w najbardziej absurdalnych miejscach wyspy.

Na koniec mała anegdota. Trudno było wyobrazić sobie wyjazd, podczas którego Filip nie popsuł choć jednego zdjęcia Dominiki. Tak stało się również tym razem. Kiedy trzymałem w dłoniach Instaxa nic nie wskazywało na to, że coś może „pójść” nie po mojej myśli. O dziwo nie wytrzymałem napięcia i zmieniłem regulację jasności (Więcej tak nie postąpię, obiecuję!). Kiedy fotografia była gotowa, 3/4 obrazu wyglądało jak śnieg na wspomnianym Teide…

Processed with VSCO with a6 preset

P.S. Nie miałbym nic przeciwko, gdybym w kolejnych miesiącach miał możliwość obejrzeć z bliska kilka kolejnych wulkanów.

Zakazany widok i drzewa od Pottera – Jednodniówka na La Gomerze

(Podczas śniadania)
Filip: Ehhh, odwołali wjazd kolejką na wulkan…
Dominika: O nie. To co, przekładamy rejs na wtorek?
F: No dobra.
D: A może weźmiemy ze sobą samochód?
F: Noł problem. Później czegoś poszukamy.

29027847_914746242039077_5150327865702612992_o

Lepsza niż nawigacja
Wieczorem podjęliśmy decyzję, że udamy się do jednego z najrzadziej opisywanych miejsc na Wyspach Kanaryjskich. Po porannym, nieco ponad godzinnym rejsie i dotarciu do największego portowego miasta na La Gomerze nic nie wskazywało na to, że ujrzymy jedne z najpiękniejszych krajobrazów w życiu.

Górskie drogi dały o sobie znać, a ja jako kierowca znowu udowodniłem sobie, że udaje mi się nie powodować kolizji nawet w bardzo ekstremalnych warunkach. Nie dałbym jednak rady bez pomocy Dominiki, która była zdecydowanie lepiej zorientowana na poszczególnych etapach wyjazdu niż zainstalowana w smartfonie nawigacja.

IMG_1151

Hiszpanie są na co dzień bardzo mili dla turystów. Chcą zaspokoić ich wszelkie potrzeby, by na twarzach gościł przede wszystkim uśmiech. Tę zależność potwierdzili również budując świetnie zaprojektowane trasy. Wystarczyło pokonać zaledwie pięć kilometrów, by widoki za szybą zmieniały się nie do poznania. Wszystko dzięki skalistym terenom, zza których co kilka minut wyłaniał się piękny Ocean albo kolejne widoki, które ciężko opisać.

Drzewa od Harrego
W trakcie siedmiu godzin pokonaliśmy dystans prawie trzystu kilometrów. Nie wydaje się to dużo, ale trzeba pamiętać, że niemal każdy zakręt przyprawiał o zawrót głowy.

Jadąc przed siebie staraliśmy się zatrzymywać na każdym punkcie widokowym, nawet jeśli kończyło się to gwałtownym depnięciem na hamulce. Jedna ze stron internetowych podpowiedziała nam, że kilkadziesiąt kilometrów od portu znajduje się przepiękny zalesiony obszar, obrośnięty nietypowym rodzajem drzew. Przez chwile poczułem się, jak na planie Harrego Pottera, a mózg „zrył” mi widok parujących pni i łodyg tysięcy porośniętych mchem roślin.

Processed with VSCO with a6 presetProcessed with VSCO with a6 preset

Wulkan za oknem
Kiedy moment powrotnego rejsu zbliżał się „jak szalony” musieliśmy odpuścić dłuższy postój w jednym z najbardziej malowniczych miasteczek na wyspie i przebić się przez drogę krajową wybudowaną pomiędzy górskimi szczytami. Pod koniec wyprawy zatankowaliśmy wypożyczone auto, co mi, jako kierowcy zostanie na długo w pamięci. Personel stacji benzynowej składał się z wyłącznie jednego pana po „pięćdziesiątce”, który był mile zaskoczony, że w końcu ktoś się u niego pojawił. Przez chwilę odniosłem wrażenie, iż byliśmy jego pierwszymi klientami od kilku dni. Po uzupełnieniu zbiornika udaliśmy się w dalszą drogę. Podczas jednego z postojów zobaczyliśmy turystę, który nie miał problemu z zostawieniem swojego bagażu niedaleko pobocza, udając się na krótką drzemkę w krzakach rosnących nieopodal przepaści.

Processed with VSCO with a6 presetProcessed with VSCO with a6 preset

Na koniec rozwinę jeszcze myśl o mieszkańcach Santa Cataliny, do której nie udało się nam dotrzeć. Rzadko zdarza się, by człowiek wystawiając głowę za okno mógł podziwiać widok składający się jednocześnie z obrośniętych zielenią gór, oceanu, pięknych plaż, palm oraz wulkanu znajdującego się kilkaset kilometrów dalej na Teneryfie. Doszliśmy do wniosku, że taki krajobraz nie powinien być dozwolony! Przecież osoby, które pojawiają się tam wyłącznie raz w życiu szybko mogą nabawić się kompleksów (śmiech).

Processed with VSCO with a6 presetProcessed with VSCO with a6 preset

Zdanie, które najlepiej podsumowało ten spontaniczny wyjazd brzmiało następująco: „No… Czyli to były najlepiej wydane pieniądze w życiu!”. Choć pamiętajcie, że na tak przepiękną wyspę trzeba przyjechać na zdecydowanie dłużej…