Wsiadłem w Krakowie do autokaru. Patrzę przed siebie – trzech łysych. Patrzę za siebie – trzech łysych. Myślę: „oho, będzie wesoło”. I było. Przez całą drogę. Oczywiście pozytywnie. Trunki wysokoprocentowe w dwóch obozach lały się strumieniami. Trudno się dziwić, trzeba było zdążyć przed polsko-ukraińską granicą. Los chciał, że mieliśmy szczęście w dwie strony. Na przejściach spędziliśmy nieco ponad trzy godziny. Pozostało tylko współczuć wycieczkowiczom, zajmującym dziesiąte czy piętnaste miejsce w kolejce.
Punkt docelowy – Kijów. Stolica kraju, w którym rządzi były komik, a ludzie z ogromną chęcią osiedlają się w innych rejonach świata. Mimo że na ulicach widoczna była bieda, nie brakowało aut za kilkaset tysięcy złotych. Różnica między bogatymi a ubogimi była ogromna. Podobnie jak ogromny jest pomnik „Matki Ojczyzny”, który „spogląda” na mieszkańców stolicy położonej nad Dnieprem.
Dojeżdżając do obszaru mieszczącego się nieopodal Cmentarza Zwierzynieckiego nie można pominąć Muzeum historii Ukrainy w II wojnie światowej, Pomnika Założycieli Kijowa i Ławry Peczerskiej. W pierwszej z nich dostępne jest zwiedzanie sprzętów, które miały udział w wojnie. Za drobną opłatą wejdziecie do radzieckich samolotów i odrzutowców. Sfotografujecie także czołgi i wozy pancerne. Gratka dla miłośników historii i wiecznych małych chłopców.
Jak wynikało z wcześniejszego wpisu, motywem przewodnim wyprawy była wizyta w Czarnobylu. W Kijowie mieliśmy jego namiastkę. Odwiedziny w muzeum poświęconemu katastrofie z 1986 roku także robiło wrażenie. Już przed wejściem można było podziwiać wozy strażackie, które jechały pod reaktor, walczyć z „pożarem”. W trzech salach nie brakowało zdjęć bohaterów, ubrań, masek gazowych i wycinek z gazet. Dokładnie można było przeanalizować, jak w środku wyglądał reaktor i dlaczego doszło do tragedii. Najbardziej cieszyłem się ze specjalnie stworzonej podłogi, która była odwzorowaniem wnętrza czwartego budynku. Poczuć się jak jeden z pracujących tam wówczas naukowców – bezcenne.
Ciekawe, że bilety do muzeum były tańsze od pozwolenia na wykonywanie fotografii w środku. Na szczęście w pokojach porządku pilnowała tylko jedna kobieta (w okolicach 60 lat). Idealna okazja, by nieco „złamać prawo”. Po opuszczeniu pomieszczeń szybki zakup tanich, wysokoprocentowych napojów i… czipsów o smaku kraba (!). Do teraz żałuję, że nikt nie wpadł na to, by podsunąć ten pomysł polskim producentom.
Największym rozczarowaniem stolicy był Majdan. Wprawdzie cieszy, że nie cierpią tam już niewinni ludzie, ale wizja miejsca kreowała się zupełnie inaczej w głowie. Nie zmienia to jednak faktu, że w piątkowy wieczór Kijów budził się do życia. Setki restauracji, tysiące młodych osób i metro przypominające labirynt. Niby nic szczególnego, ale do CV można wpisać, że było się w najniższej stacji świata (105 metrów poniżej poziomu morza). Według wyliczeń, by dostać się do wagonika i zejść/zjechać po kilkuset schodach potrzeba ponad pięciu minut.
Żeby w pełni nasycić się tym miastem potrzeba 3-5 dni. Dobra okazja, aby pojawić się raz jeszcze. Nie tylko ze względu na architekturę i trunki, ale ten domysł pozostawiam już bardziej wtajemniczonym panom.
Jeśli ktoś potrzebuje planu wycieczki na Maderę, Maltę, Stavanger i okolice (Norwegia), Gruzję, Bułgarię, Jordanię, Cypr czy inny odwiedzony przeze mnie kraj, proszę o wiadomość prywatną. Miło, tanio i przyjemnie.