Europejskie Malediwy – podróż po dzikiej Malcie

Tydzień. Wystarczająco długo, by przejechać Maltę wzdłuż i wszerz. Samochód? Niekoniecznie. W sumie bałem się zaryzykować, bo nigdy wcześniej nie prowadziłem w ruchu lewostronnym. Państwo jest jednak dostosowane do turystów. Już na lotnisku można zakupić specjalną, tygodniową kartę, która umożliwia przemieszczanie się autobusami. Jeżdżą często i punktualnie. Chyba że jest się na Gozo, o czym za chwilę.

 

Od czerwca do początku września temperatury ponad 30 stopni. To miejsce utwierdziło mnie w przekonaniu, że najbardziej – czas wolny – lubię spędzać na wyspach. Z każdej strony woda. I to o niezwykłym turkusowym kolorze. Minus? Duża liczba uchodźców, która gromadzi się na południe od Valletty. Na szczęście nie ma tam wielu pięknych miejsc. Sama stolica jest magiczna. Piaskowa, jasnobrązowa zabudowa robi wrażenie. Chodząc w upale warto mieć czapkę czy coś w podobnie (sam kupowałem, nie szło wytrzymać). Nie zmienia to jednak faktu, że spokojnie można tam spędzić 5-6 godzin. Dużo starych kamienic, kościołów i morskich widoków. Zdjęcia nie oddają uroku, warto spróbować samemu (jak wiadomo, tanie loty to już norma).

Będąc na Malcie dłużej niż trzy dni obowiązkowymi punktami wycieczki stają się wyspy: Comino oraz Gozo. Na pierwszej znajdziecie przepiękna zatokę z wodą przypominająca tę z Malediwów. 20-25 min spaceru i docieracie do drugiej strony wyspy, mniej zaludnionej, bardziej zielonej.

 

Co do Gozo, najpierw najlepiej dojechać do miejscowości Triq il-Marfa. Stamtąd co kilkadziesiąt minut odpływają promy. Cena nie przeraża. Po wyjściu na ląd ładujecie się do autobusu i jedziecie wgłąb wyspy (uwaga, bo częstotliwość ruchu zdecydowanie mniejsza niż na Malcie). U mnie najciekawszy przystanek nastąpił w okolicy San Blas – najpiękniejsza dzika plaża, na której się pojawiłem. Wokół kaktusy i inne egzotyczne rośliny. Spokojna zatoka, radocha nawet dla tych, którzy nie opanowali sztuki pływania. W drodze powrotnej było nieco marszu w górę, ale mimo to warto.

Nie ma co na siłę wymyślać zaskakujących wątków. Maltańska odmiana PKS działa sprawnie, można się dostać w każdy zakątek. Stwierdzam, że po siedmiu dniach atrakcje się wyczerpały. Wszelkie poradniki miłe widziane. Jedzenie smaczne i za przystępne pieniądze. Ludzie pomocni, a zdjęcia nie potrzebują dodatkowych filtrów. Czy tam wrócę? Kto wie, jeśli zabranie kolejnych jasnobrązowo-turkusowych krajobrazów…

 

Jeśli ktoś potrzebuje planu wycieczki na Maderę, Maltę, Stavanger i okolice (Norwegia), Gruzję czy inny odwiedzony przeze mnie kraj, proszę o wiadomość prywatną. Miło, tanio i przyjemnie.

Autobusy na wulkanie i wejście na „K2” – Wyprawa na Teide

Pierwsza czynność po wstaniu z łóżka? Szybki chód do okna, by zobaczyć co czeka nas na dworze.

Pierwsza reakcja? Nietęga mina, spowodowana widokiem gęstych, ciemnych chmur. Jak się później okazało, grymas na twarzy był niepotrzebny, ale o tym dalej…

 

Uwięziły nas chmury
Przedostatni dzień pobytu na Teneryfie był zarezerwowany na zwiedzanie wulkanu Teide. Do pokonania mieliśmy około 55 kilometrów. Warunki jakie zastaliśmy na trasie przerosły naszą wyobraźnię. Przedzierając się przez chmury widoczność sięgała trzech metrów. W samochodzie panowała cisza, którą rozpraszał jedynie dźwięk spadających na szybę kropel deszczu.

Processed with VSCO with a6 preset

Na wysokości około 1800 m.n.p.m. ku mojemu zdziwieniu za zakrętem ukazały się służby porządkowe kontrolujące ruch na jezdni. Na ich szczęście nie mieli dużo pracy, bo w tym dniu chyba tylko osoby rządne wrażeń zdecydowały się na tak wymagającą wyprawę.

dasdas

Czas w chmurach upływa zdecydowanie szybciej. Kiedy spojrzałem na zegarek okazało się, że pokonanie siedmiu kilometrów zajęło nam prawie pół godziny. W pewnym momencie byłem już zrezygnowany i nawet jeśli moja mimika tego nie okazywała sądziłem, że nie uda się nam w ten dzień sfotografować najwyższego szczytu Hiszpanii.

Warunki atmosferyczne zmieniły się diametralnie, gdy przekroczyliśmy wysokość 2000 m.n.p.m. Patrząc przez przednią szybę w końcu ukazał się nam zarys pierwszych wierzchołków. Chwilę później mój mózg zaczął pracować płynniej, co pozwoliło mi obrócić głowę w lewą stronę. Tam zobaczyliśmy wulkan, na którym leżały duże ilości śniegu. Było to dziwne uczucie, tym bardziej, że kilkanaście godzin wcześniej znaleźliśmy czas, by leżeć na plaży i przyjmować witaminę D3!

Processed with VSCO with m5 preset

Uciekliśmy przed mandatem
Na miejscu co kilkadziesiąt sekund zrywały się silne podmuchy wiatru, co uniemożliwiło nam wjazd na Teide. Z tego względu postanowiliśmy zatrzymywać się w kilku punktach. Pierwszy z nich leżał dwa kilometry od kolejki linowej. Założyliśmy wszystkie elementy odzieży, które znalazły się na tylnej kanapie i wyszliśmy na zewnątrz. Małe kratery, schowane w szybko przemieszczających się chmurach robiły wrażenie nie do opisania.

Kolejny postój okazał się zdecydowanie dłuższy. Choć nie mieliśmy pozwolenia na wstęp do Parku Narodowego, to nie mogliśmy nie zaryzykować. Udaliśmy się na wędrówkę po szlaku prowadzącym na szczyt wulkanu. Mijaliśmy leżący na skałach śnieg, a z każdej strony „atakował nas” wiatr (około 100 km/h). Z naszych wyliczeń wynikało, że zdobyliśmy wysokość około 2700 m.n.p.m. Zrobiliśmy kilka pamiątkowych zdjęć i postanowiliśmy wrócić do auta nie ryzykując mandatu 500 euro od osoby.

Processed with VSCO with a6 presetProcessed with VSCO with m5 preset

Po zejściu z trasy zauważyłem znak, na którym znajdował się zaznaczony punkt „K2”. Jak się okazało, zdecydowaliśmy się zawrócić właśnie w tym rejonie. Najwidoczniej media kłamią, bo Polacy zdobyli zimą ten nieosiągalny szczyt i czują się bardzo, bardzo dobrze (śmiech).

Popsułem kolejne zdjęcie!
Oprócz świetnych krajobrazów turyści nie dowierzali widząc na tak krętych i niebezpiecznych trasach autobusy pokonujące te odcinki kilka razy na dobę. Firma „TITSA” zapewniała śmiałkom ogromną dawkę emocji, a przystanki można było znaleźć w najbardziej absurdalnych miejscach wyspy.

Na koniec mała anegdota. Trudno było wyobrazić sobie wyjazd, podczas którego Filip nie popsuł choć jednego zdjęcia Dominiki. Tak stało się również tym razem. Kiedy trzymałem w dłoniach Instaxa nic nie wskazywało na to, że coś może „pójść” nie po mojej myśli. O dziwo nie wytrzymałem napięcia i zmieniłem regulację jasności (Więcej tak nie postąpię, obiecuję!). Kiedy fotografia była gotowa, 3/4 obrazu wyglądało jak śnieg na wspomnianym Teide…

Processed with VSCO with a6 preset

P.S. Nie miałbym nic przeciwko, gdybym w kolejnych miesiącach miał możliwość obejrzeć z bliska kilka kolejnych wulkanów.

Urodziny na plaży i zakazana zjeżdżalnia – Wycieczka do Werony i Jesolo

Na początku miała być Toskania – nie wyszło. Następnie pojawiła się opcja wyjazdu do Rzymu – nie wyszło. Ostatecznie udało się nam dotrzeć do innego pięknego regionu Włoch, gdzie odwiedziliśmy malowniczą Weronę mieszkając w Jesolo, małym miasteczku położonym nieopodal Wenecji.

Pokonanie trasy z Katowic do miasta Romea i Julii zajęło nam około szesnastu godzin (zdecydowanie za dużo!). Już po wyjściu z autokaru wiedziałem, że w kolejnych miesiącach będę unikał tego rodzaju transportu. Wszystko idzie zgodnie z planem.

27535790_1528007953918967_1801881282_o

Babcia i dziadek grają w karty
Tak, to koniec niepotrzebnego narzekania. Od pierwszych chwil „zazdrościłem” Włochom październikowej aury i stonowanego, bezstresowego podejścia do życia. Ale, jak można być nieszczęśliwym i złym, kiedy za oknem niemal zawsze przebijają się promienie słońca, a temperatura przekracza 20 stopni Celsjusza? Przewodniczka, z którą mieliśmy przyjemność eksplorować kolejne zakątki Półwyspu Apenińskiego podkreślała, że w Italii liczą się przede wszystkim: mocna kawa i wykwintne wino. Włosi, jak nikt inny na Starym Kontynencie dbają także o najstarszych, co według mnie jest idealnym wzorcem dla naszego społeczeństwa. Babcie i dziadkowie tak naprawdę nic nie muszą. Mogę jedynie umilać dzień przechodniom, siedząc przed drzwiami domu, rozprawiając z nieznajomymi, czytając gazety bądź grając w karty. Naród ten jest również uzależniony od śledzenia wydarzeń sportowych, stawiając na pierwszym miejscu piłkę nożną. Podczas naszego pobytu „Azzurri” walczyli u siebie o punkty z Macedonią. Mecz zakończył się remisem 1:1, a miny mężczyzn następnego poranka chyba nie wymagają dokładniejszego opisu.

27604957_1528007787252317_35892171_o

Romeo lepszy od Mona Lisy
Podążając wąskimi i krętymi uliczkami Werony z każdej strony „atakowali” nas rozmowni i pełni optymizmu tubylcy. Wszelkie place były zapełnione kolorowymi stoiskami, a zapachy wydobywające się z wnętrz restauracji czy barów dodatkowo poprawiały humor i pozwalały zapomnieć o pojawiającym się zmęczeniu. Oczywiście głównym punktem wycieczki była wizyta się pod balkonem Julii, która rozkochała w sobie Romea. Na tej małej powierzchni otoczonej z każdej strony murami znajdowało się kilkaset osób, próbujących za wszelką cenę wykonać pamiątkową fotografię.

Podobną sytuację przeżyłem wcześniej chyba tylko raz, przy okazji spaceru po Luwrze. Tam Mona Lisa wzbudzała zdecydowanie większy zachwyt niż Wieża Eiffla. Po opuszczeniu tej części miasta naszła nas ochota, by całość obejrzeć z góry. Mogliśmy sobie na to pozwolić za drobną opłatą (5 Euro od osoby). Udaliśmy się na punkt widokowy Torre dei Lamberti, gdzie po raz kolejny zmierzyłem się z własnym lękiem. Lękiem przestrzeni. Myślałem, że przysporzy mi to zdecydowanie więcej negatywnych emocji. Po kilkunastominutowym pobycie na górze zjechaliśmy w dół, zjedliśmy owocowy deser i zaopatrzyliśmy się w regionalne wino. Następnie nadszedł czas, by po raz pierwszy zameldować się w hotelowym pokoju.

27399419_890791174434584_72193434_n2.jpg

werona-panorama-zima

Urodziny na plaży
Dojeżdżając do liczącej 24 tysiące mieszkańców gminy Jesolo mogliśmy spokojnie zdjąć dodatkowe warstwy ubiory, które założyliśmy w klimatyzowanym autokarze. Po wniesieniu bagaży do pokoju i wyjściu na balkon naszym oczom ukazał się ciemnoniebieski Adriatyk. Szum fal i wiejąca bryza zachęciły, by pierwsze wysokoprocentowe trunki spożyć na plaży. Mieliśmy ku temu bardzo ważny powód. Dominika obchodziła jedne z najważniejszych urodzin w życiu!

Podczas kolejnych ciepłych wieczorów również decydowaliśmy się na dalekie spacery, dzięki którym odnaleźliśmy grono zagorzałych wędkarzy czy „zakazaną” zjeżdżalnię. Nie udało się nam powstrzymać, dlatego pomimo nagonki od jednego z Włochów weszliśmy na górę, zrobiliśmy kilka zdjęć i przetestowaliśmy wytrzymałość tej konstrukcji. Za każdym razem w recepcji pojawialiśmy się z uśmiechem od ucha do ucha, a przecież chyba o to właśnie chodziło!

Mysz w ścianie i wodny respirator – Mazury lepsze niż myślisz

Bardzo długo zajęło mi, by zrozumieć, że również Polska oferuje piękne krajobrazy, a brak bariery językowej nie zmniejsza liczby komicznych sytuacji. O momencie, w którym to do mnie dotarło już się rozpisywałem. Jeśli ktoś ma ochotę nadrobić zaległości był to tekst pod tytułem: „Grzaniec z nieznajomym i ukryte jezioro – Wisła otwiera oczy”.

Ale, ale… do rzeczy!

Na początku maja jedna z koleżanek podsunęła mi pomysł, by w wakacje 2017 odwiedzić małą malowniczą miejscowość na Mazurach. Po zapakowaniu toreb, zatankowaniu samochodu i wróceniu się do domu po ulubioną poduszkę Dominiki przyszedł czas na pokonanie około czterystu kilometrów. Nasz cel? Ruciane-Nida – miejscowość, która zaciekawiła mnie już po obejrzeniu kilku zdjęć na stronie Google. Dojazd zajął nam około pięciu godzin. Kiedy wyszliśmy z auta oczom ukazały się Śniardwy oraz przeprawa promowa mogąca pomieścić na swoim pokładzie tylko dwa samochody. Nie bylibyśmy sobą, gdyby nas to nie zaciekawiło. Zrezygnowaliśmy z pierwszego planu (nocleg w Rucianem) i udaliśmy się w dalszą podróż. Mimo wszystko okazało się to trafną decyzją. Po pokonaniu siedmiokilometrowego odcinka piaszczystą drogą w środku lasu dotarliśmy do Mikołajek. Miasto znaliśmy przede wszystkim z opowieści o wysokich cenach, ale realia okazały się bardziej przyjemne.

26940779_882742615239440_544007205_n

Uparta mieszkanka
Problem pojawił się dopiero w momencie poszukiwania miejsca do spania. Kilka nieodebranych telefonów od właścicieli mieszkań nas nie podłamało, a w oddali ujrzeliśmy pole namiotowe, gdzie postawiono także kilka drewnianych domków. Zmęczeni wymagającym dniem zdecydowaliśmy się wynająć jeden z budynków na najbliższą noc. W podjęciu decyzji pomogła możliwość wypożyczenia rowerów, z których skorzystaliśmy już kilkanaście minut później. Kiedy pojawiły się pierwsze oznaki bólu nóg postanowiliśmy zsiąść z dwukołowców i odpocząć na brzegu jeziora. Idealny klimat ciszy i spokoju zakłóciła jedna z mieszkanek. Nie zważając na relaksujących się turystów zaczęła podlewać warzywa w swoim ogrodzie. Nie brzmi to dziwnie, choć trzeba zaznaczyć, że do tej czynności potrzebowała bardzo głośnego urządzenia składającego się z wózka inwalidzkiego i pompy wodnej. Przez chwilę staraliśmy się nie zwracać uwagi na wydobywające się dźwięki, ale przegraliśmy z dość upartą mikołajczaninką. Przed powrotem do domu Dominika nadała tej machinie pamiętną nazwę: „wodny respirator”.

26994467_882743425239359_142793063_n

26994726_882742645239437_832140939_n

Przedłużony rejs
Nie mogę nie wspomnieć o sytuacji, która wydarzyła się podczas pierwszej nocy. Po spożyciu przystępnej ilości wysokoprocentowych płynów i dokończeniu jednego z odcinków paradokumentu „Dama i Wieśniaczka” ułożyliśmy się do snu. Nie zmrużyliśmy jednak oka przez kolejne dwie lub trzy godziny, bo właściciele pola namiotowego zaoferowali pokojowy bonus w postaci myszy. Szkodnik dawał o sobie znać na wiele sposobów, ale chyba nawet jemu znudziło się bieganie w kółko…

26803145_1511828185536944_1903825096_n

Krótka regeneracja organizmów zapewniła nam jednak tyle sił, by udać się na planowaną wcześniej podróż promem. Początkowo mieliśmy zwiedzić tylko Śniardwy, ale wycieczka zdominowana przez siedemdziesięciolatków zapewniła nam darmową rozrywkę dłuższą o dwie godziny. Oprócz rejsu po Jeziorze Tałty uczestniczyliśmy także w dyskotece z hitami sprzed czterdziestu lat – dzięki czemu oglądaliśmy uśmiechy osób pokonujących podobną trasę na pobliskich łódkach.

26913976_882743431906025_1510235056_n

Głuchoniema dyskoteka
Z Mikołajek udaliśmy się do Wilkas i to okazał się nasz ostatni przystanek podczas pięciodniowego zwiedzania. Tam również wypożyczyliśmy rowery i specjalnie wyznaczonymi trasami dotarliśmy do Giżycka, gdzie czekały na nas jedne z ładniejszych widoków podczas wyjazdu. Tego samego wieczora postanowiliśmy, że weźmiemy udział w silent disco (każdy otrzymuje słuchawki i wybiera sobie muzykę, do której tańczy). Na początku było mi nieco niekomfortowo, wiedząc, że obserwują mnie nieznane osoby, ale po chwili zacząłem się po prostu dobrze bawić. Z pobytu w Wilkasach w pamięci mam również nieszczęsną przygodę z obrysowaniem bocznych drzwi samochodu… Jednak po czasie, dotarło do mnie, że to jedna z najbardziej komicznych sytuacji, które przytrafiły mi się w ostatnich miesiącach 🙂.

26943283_882742625239439_86538821_n

Krowy na ulicy i lotnisko na wodzie – Madera z fotografii [ZDJĘCIA]

Jeśli ktoś z Was dobrnął do ostatniego zdania trzeciego wpisu, jest mi bardzo miło. Obiecuję, że to koniec opowieści z tego wyjazdu! Teraz przyszedł czas na podsumowanie niezapomnianego tygodnia używając tylko i wyłącznie fotografii. Jak to mówi jeden z dziennikarzy sportowych: „Siadamy głęboko w fotelach. Zapinamy pasy i startujemy!”.

Nie ma udanego wyjazdu bez…:

1. Smacznego jedzenia

2. Nieplanowanych gości

3. Przebytych kilometrów

4. Przepięknych krajobrazów

5. Wspólnych zdjęć

6. Szalonych pomysłów

7. I… tysięcy wspomnień!

P.S. Kolejne dalekie wyjazdy i jeszcze lepsza jakość fotografii już niedługo :).

Banany na plaży i fioletowe niebo – Madera część trzecia

Wiadomo, Internet przyjmie każdą – nawet najmniej istotną – informację, dlatego nie zamierzam Was aż tak bardzo zanudzać. Nie sposób opisać wszystkich sytuacji, które spotkały nas podczas zaledwie siedmiodniowego pobytu na jednej z najpiękniejszych wysp Starego Kontynentu, ale postaram się przybliżyć te pozostałe, które utkwiły najmocniej w pamięci.

26754296_1509603912426038_1034500902_n

Bananowe wybrzeże
„Muszę zobaczyć kolorowe domki. Nie ma innej opcji. Na każdej stronie o nich pisali” – wtrąciłem podczas konsumowania obiadu w malowniczym miasteczku Santana. Domki wprawdzie stały i na nas czekały, ale ku mojemu zdziwieniu pozostały tylko dwie bardzo zadbane, lecz małe budowle. Przez moment było mi nawet smutno i nie wiedziałem, jak sobie to wszystko wyjaśnić. Na szczęście uratowała nas mapa Google, która podpowiedziała, gdzie w niedalekiej odległości znajdują się jeszcze lepsze widoki. Po raz kolejny się nie zawiedliśmy i z pełnym przekonaniem stwierdzam, że dotarliśmy do miejsca, które zapewniło mi najpiękniejszy krajobraz jaki kiedykolwiek miałem okazję oglądać. Ocean i urwisko na tle wodospadu zrobiły na mnie takie wrażenie, że przez chwile zapomniałem o lęku wysokości.

26793634_1509603925759370_366538881_n

26694689_1509604025759360_618830300_n

Portugalczycy znowu zadbali o turystów i w tak pięknych okolicznościach natury udało im się zamontować kolejkę linową, z której oczywiście skorzystaliśmy. Na dole na kamienistej plaży byliśmy o 17:15, a ostatni wjazd zaplanowano na 17:50. Jedna z osób obsługujących wyciąg wykrzyczała w naszym kierunku, że nie będzie czekała dłużej i jeśli się spóźnimy zostaniemy na wybrzeżu otoczonym bananowcami przez najbliższą noc. Musieliśmy zatem przyspieszyć tempo zwiedzania i przejść jak najdłuższą trasę. W tej okolicy po raz pierwszy zobaczyliśmy dojrzewające banany i zwisające z drzew awodako. Na takim pustkowiu znajdowały się również ogródki działkowe oraz kapliczka Świętego Pedro, którego historyczna obecność jest podkreślana w niemal każdym miejscu wyspy. Na koniec dnia Dominika zrobiła mi jedno z najpiękniejszych zdjęć w życiu. Próbowałem się odwdzięczyć tym samym, choć z nie tak wspaniałym skutkiem… (przepraszam)!

26693935_1509604035759359_1319680432_n

Najdziwniejszy wrak świata
Kiedy w głowie pojawiała się już perspektywa powrotu do Polski zmotywowaliśmy się ostatni raz, wsiedliśmy do jednego z busów i udaliśmy się w kierunku miasta Machico. Tam na zwiedzających czekały niezbyt wymagające, ale bardzo długie szlaki oraz świeże owoce pozostawione na drodze. Wszystko z myślą dla osób, które poczuły się gorzej po przejściu kilku kilometrów.

26694397_1509603922426037_2084633145_n

26793658_1509604012426028_1361365171_n

Podążając trasą na wysokości około 200 m.n.p.m. natrafiliśmy na kilka ciekawych miejsc. Najpierw wybraliśmy zły kierunek i dostaliśmy się do opuszczonego domu, gdzie klatki dla ptaków zawieszono na linii wysokiego napięcia (nadal tego nie pojmuję), a następnie naszym oczom ukazał się opuszczony wrak samochodu, który stał w jednym z najbardziej malowniczych punktów Madery. Dominice udało się zapozować do zdjęcia, ale mnie przegonił bardzo zdenerwowany tubylec.

26754471_1509603985759364_757073409_n

Tego dnia złapał nas również deszcz i zmusił do poprzestania wspinaczki na jeden z niewielu szczytów, którego nie udało się nam zdobyć. Kilkadziesiąt minut później dotarliśmy do centrum najbliżej położonego miasta. Zjedliśmy pyszną pizzę i zobaczyliśmy fioletowe niebo podczas zachodu słońca. Czekając na powrotnego busa udało się jeszcze odpocząć na plaży i obejrzeć kilka startujących samolotów, która dwanaście godzin później przetransportowały również nas do jednej z najlepszych stolic Europy.

26696522_1508068082579621_1880015359_n

26694737_1509603982426031_1866493725_n

Mordercze schody i Mikołaj w chmurach – Madera część druga

Klify – Ocean, pagórki – Ocean, plaża – Ocean, góry – Ocean. Można by tak wymieniać i wymieniać, ale nie w tym rzecz. Atlantyk jest widziany z niemal każdego punktu Madery i za każdym razem robi na zwiedzających takie samo wrażenie. Docierając na poszczególne szczyty ciężko było opanować emocje i nie wykrzyczeć naszego ulubionego polskiego „znaku interpunkcyjnego” – kurw*. Starałem się nad sobą panować i ograniczałem do głośnego: „wow!”. Patrząc na mimikę Dominiki do teraz myślę, że w jej głowie panowały podobne odczucia.

26735596_1507948005924962_581296932_o

26695430_1507948069258289_1901250823_o

Schronisko wśród palm
Pierwszego dnia pobytu nie było mi dane poczuć ciepłej wody w Oceanie, ale zaległości nadrobiłem kilkanaście godzin później na jednej z plaż w Canical. Po krótkim przerywniku kontynuowaliśmy naszą podróż w kierunku najdalej wysuniętego punkty na wschód wyspy. Dojeżdżając na parking zobaczyłem kilkadziesiąt samochodów, a średnia wieku turystów spokojnie przekraczała 60 lat. Pomyślałem, że czeka nas przyjemny spacer, ale doświadczeni życiowo obywatele różnych krajów po raz kolejny mnie zadziwili. Okazało się, że mamy przed sobą trzygodzinną wycieczkę, w której koszta wliczone są niezapomniane widoki klifów na tle oceanu. Kiedy naszym oczom ukazało się „schronisko” obrośnięte palmami w głowie uznałem, że udało się dotrzeć do kolejnego zaplanowanego miejsca, ale kilka metrów dalej Portugalczycy wpadli na pomysł, by zamontować w górze prowizoryczne schody i dołożyć turystom kolejnych doznań. Z przyspieszonym oddechem i szalejącym tętnem dotarliśmy do najwyżej położonego punktu na tym obszarze, a przed nami wyłonił się bezkres Oceanu. Miałem z tego miejsca nawet wspaniałą pamiątkę w postaci materiału wideo, choć dopiero po kilku minutach dotarło do mnie, że w kadrze znajduje się jeden z moich pięknych paluchów – taka jest właśnie cena zmęczenia i braku ruchu w Polsce!

26655553_1507948015924961_1628616930_o

26696286_1507948059258290_155554130_n

Mordercze schody
Zapamiętując tak niespotykane pejzaże trudno było mi wymagać jeszcze lepszych widoków. Madera nie przestaje jednak zaskakiwać i tutaj pojawia się problem opisania naszej kolejnej wyprawy. Trudno jest uzmysłowić osobom, które tam nie były widok Oceanu z wysokości dwóch tysięcy metrów, dokładając do tego tło złożone tylko i wyłącznie z chmur. Mam nadzieję, że poniższe zdjęcia w jakimś stopniu oddadzą to, co ujrzały nasze źrenice.

26732660_1507948029258293_2129398308_o

Po wjechaniu na wysokość około 900 m.n.p.m. nauczeniu się, jak działają hamulce w naszym samochodzie i napełnieniu butelek wodą, przyszedł czas na następną wspinaczkę. Od parkingu do najwyższego punktu wyspy mieliśmy do pokonania ponad 7,5 kilometra. Na szlaku czekały na nas setki schodów, choć ich liczba odbijała się na kończynach dopiero w drodze powrotnej. Nie ma co ukrywać, że miałem chwilowy kryzys, a perspektywa braku wody dobijała mnie jeszcze bardziej. Ale… od czego ma się kochające osoby obok? Równie zmęczona Dominika zobaczyła moją minę, chciała to zmienić w jak najkrótszym czasie i szybko zorganizowała dodatkowy litr płynów. Może i smak trunku nie był najlepszym napojem w życiu, ale na pewno uratować moje obolałe mięśnie.

26732164_1507948105924952_988381790_o

Mikołajki spędzone na jednym ze „szczytów świata” zdeterminowały mnie to tego, by w kolejnych miesiącach odwiedzić jeszcze kilka tak nieprzewidywalnych miejsc. Wspomnę również, że po pokonaniu szlaku na Pico Ruivo chyba żaden obiad w ostatnim pięcioleciu nie sprawił nam tyle radości. Smak tuńczyka i sardynek przygotowanych przez szefa kuchni pamiętam do teraz. Podobnie jak szczyty gór wyłaniające się z puszystych chmur.

26692257_1507948079258288_509936663_o

26648757_1507947989258297_663427049_n

26735564_1507962222590207_758554354_o

Płonące hamulce i jaszczurki na kaktusach – Madera część pierwsza

Mało brakowało, a jedna z najciekawszych zagranicznych wycieczek w moim – jeszcze krótki – życiu bardzo by się skomplikowała. Wszystko przez „niezawodne” PKP, które o dziwo zapomniało poinformować podróżujących, że jeden z busów odjedzie w kierunku stolicy za kilkadziesiąt sekund. Zakłopotani tą sytuacją i brakiem komunikatów wyszliśmy przed dworzec i wbiegając prawie pod koła pojazdu zdołaliśmy zatrzymać kierowcę. Kolejne godziny to niepewne oczekiwanie na samolot i bardzo długi lot. Okłamałbym wszystkich, gdybym napisał, że podszedłem do tego bez nerwów. Na pokładzie ręce pociły mi się nawet w bezruchy, ale zarys Madery widziany z kilkuset metrów zrekompensował chwilowe niedogodności.

xaas

Kolejne marzenie z dzieciństwa
Oczekując na bagaż, czas umilał mi widok Oceanu. Od dziecka marzyłem, by zobaczyć jego ogrom. Tak jak się domyślacie, nie zawiodłem się. Atlantyk jest nadzwyczaj spokojny, a Polacy mają to szczęście, że mogą go ujrzeć po „zaledwie” czterogodzinnym locie do Porto (warto korzystać!).

Po zameldowaniu się w pokoju nie zamierzaliśmy tracić czasu. Kilkadziesiąt minut później dotarliśmy do klifu, na którym Portugalczycy postawili figurę Jezusa, bardzo podobną do tej z Rio de Janerio. Naszym oczom ukazały się również setki kaktusów oraz jaszczurek wygrzewających się w promieniach słońca. W Garajau mieliśmy też możliwość podziwiać kamienistą plażę, choć zejście do niej zajęło nam około trzydziestu minut. Po spędzeniu tam godziny zdecydowaliśmy się na powrót. Przeceniliśmy jednak swoje siły po bardzo męczącym początku dnia, ale z ratunkiem nadjechał jeden z mieszkańców, który pomógł nam pokonać ten wymagający odcinek.

26648817_1506732832713146_1220426548_n

26735405_1506732826046480_394419663_o

Hamulce nie wytrzymały
Jeszcze przed wylotem z kraju zrozumieliśmy, że nie wykorzystamy pełni możliwości wyspy, jeśli nie wypożyczymy samochodu. Drugiego dnia przed południem dostaliśmy kluczyki do pięknego Fiata Panda i poczuliśmy, że dopiero teraz zacznie się prawdziwa przygoda. Do głównej trasy mieliśmy około pięć minut drogi. Nie mogliśmy tego nie wykorzystać. W głowie pojawiały się setki pomysłów i ku mojemu późniejszemu zdziwieniu udało się je zrealizować w niemal stu procentach. Niezapomniany pozostanie jednak wyjazd do Miradouro do Rabacal.

26695912_1506730079380088_1350374999_o

26695851_1506728332713596_2140878374_o

26647929_1506728359380260_2112259832_n

Tam po dwóch godzinach wędrówki zobaczyliśmy wprawdzie dwadzieścia pięć wodospadów oraz górskie krajobrazy, ale „najlepsze” czekało na nas dopiero w drodze powrotnej. Zjazd z wysokości około 1300 m.n.p.m. okazał się zbyt trudny dla hamulców naszego autka, które odmówiło posłuszeństwa po 800 metrach jazdy w dół. Kiedy pojawił się pierwszy dym byliśmy zmuszeni się zatrzymać i wyjąć najpotrzebniejsze rzeczy ze środka. Na szczęście nieplanowaną przerwę w podróży zrobiliśmy dwadzieścia metrów od stacji kontroli pojazdów, a jeden z mechaników uspokoił nas twierdząc, że po upływie pół godziny wszystko powinno wrócić do normy. Nie mylił się, ale do końca wyjazdu starałem się oszczędzać klocki hamulcowe w każdy możliwy sposób. Lekko zdenerwowani i zestresowani udaliśmy się w drogę powrotną. Nie mogliśmy jednak odmówić sobie pysznych burgerów w jednej z pobliskich wiosek. Tego dnia zrozumiałem, że samochód to nie tylko udogodnienie, które należy zalać benzyną – najlepiej do pełna .

26654664_1506728326046930_1865758137_o

26654913_1506733819379714_993528114_o

Urocze Francuzki i labirynt w Trieście – Chorwacki rollercoaster

Pierwsza daleka podróż za granicę… i jak to bywa, setki pytań w głowie. Nie wiedziałem, co mnie czeka, dlatego na kilka tygodni przed wyjazdem postanowiłem się wyluzować, odłożyć trochę pieniędzy i obserwować rozwój sytuacji.

Cel wycieczki? Chorwacja i miejscowość Rabac. Nawigacja pokazywała 1242 kilometry i ponad trzynaście godzin jazdy. Myślę sobie: Super. Usiądę, odpalę grę na telefonie, może otworzę książkę. Stracę poczucie czasu, podniosę głowę i będę na miejscu!

22834441_839883966191972_1625758705_n

Rzeczywistość wyglądała nieco inaczej, ale nie mam zamiaru narzekać na nic, co miało miejsce. Po dziewięciu godzinach monotonnej jazdy, na jednej z austriackich autostrad kierowców dopadł kryzys. Nie było innego rozwiązania. Musieliśmy znaleźć nocleg i poczuć pod sobą materac, chociaż na siedem godzin. Padło na małą miejscowość Leibnitz, której powierzchnia wynosiła niecałe 6 kilometrów kwadratowych. Jak się później okazało, nawet tam mieszkańcom w idealny sposób udało się zagospodarować tę przestrzeń i wybudować piękny rynek.

Po krótkim zwiedzaniu, zrobieniu kilku zdjęć i skonsumowaniu śniadania, ruszyliśmy w dalszą podróż. Moje oczy wyglądały, jak pięciozłotówki, kiedy pierwszy raz ujrzałem zarys Alp. Trzy godziny później pojawiła się jeszcze otwarta buzia, bo widoki chorwackich tuneli, znajdujących się we wnętrzu gór zrobiły ogromne wrażenie. Byłem na tyle zafascynowany przemierzaniem kolejnych kilometrów, że słysząc zdanie: „Za 20 minut dojeżdżamy do hotelu”, najzwyczajniej w świecie poczułem się rozczarowany.

22835246_839887552858280_1583022816_n
Na szczęście, nie był to koniec wyjątkowych widoków. Nie wiem, czy znajdzie się ktoś, kto ma podobne zdanie do mojego, ale mimo braku piaszczystych plaż, Chorwacja ma jedno z najlepszych wybrzeży na Starym Kontynencie. Połączenie pięknych krajobrazów gór i otwartego morza trudno oddać na zdjęciu, ale zapewniam, że w takich momentach każdy z osobna czuje się jednym z najlepszych fotografów na świecie!

Francuski numer
Podczas czternastodniowego pobytu udało mi się zapoznać dwie obywatelki Francji. Jak to bywa, ciężko było się porozumieć w wymarzony sposób, ale obie strony wyciągnęły od siebie najważniejsze informacje. Pozostaje mi tylko żałować, że zgubiłem jeden z numerów telefonu, bo otrzymałem zaproszenie do Paryża z noclegiem w okolicy portu lotniczego Charles de Gaulle’a.

23231779_844827152364320_1099265246_n

Wracając w pamięci do tamtych momentów mam przed oczami również obrazy ogrodów, które wyłaniały się zza rogów ulic, co 35 metrów. Po raz pierwszy spotkałem się z dziesiątkami nowych gatunków roślin, a nad głowami rosły jasnozielone kiwi. Chciałem nawet zabrać ze sobą kilka na pamiątkę, ale jeden z mieszkańców Rabacu nie okazał się najsympatyczniejszą osobą, którą poznałem w życiu. Zamiast soczystego owocu w dłoni, zobaczyłem kij od szczotki i zbliżającą się rozzłoszczoną dwumetrową postać. Uznałem, że zdecydowanie lepiej wydać dwa euro, ale mieć czym pogryźć ten soczysty przysmak.

22834315_839884016191967_1337416117_n

Labirynt w Trieście
Pamiętajcie! Jeśli przyjdzie Wam do głowy pomyśl, że za zaoszczędzone pieniądze udacie się na jednodniową wycieczkę do Wenecji, unikajcie jak tylko możecie przeklętego miasta o nazwie – Triest. Brzmi to niezbyt normalnie, ale wjechanie w ten rejon po godzinie 21:30 wiąże się z ewentualnym zachorowaniem na nerwicę. W baku pozostało nam paliwa na 60 kilometrów, a do pokonania mieliśmy nieco ponad 90. Myślicie, że Włosi poczekają na Was na stacjach benzynowych? Niestety, nic z tego. Poza tym, nigdy nie widziałem tak źle rozplanowanego miast, skupiając się tylko i wyłącznie na dostępnych tam drogach. Ciężko liczyć na wariującą nawigację oraz przechadzających się mieszkańców, którzy mylą kierunek „na Austrię” z kierunkiem „na Australię”. Kiedy już wyjedziecie z tego labiryntu zdecydowanie dłużej będziecie wspominać tę drogę niż wycieczkę do „miasta na wodzie”.

23232156_844827159030986_1382815790_n

Na koniec wspomnę jeszcze o cenach, które moim zdaniem nie były wygórowane. Nic więc dziwnego, że co dwa kilometry słychać było nasz ojczysty język. Chorwacja, to popularny region Europy, który odwiedzają tysiące Polaków. Uwaga, teraz Was namawia i piszę: warto spędzić tam kilka dni i ogrzać się na skalistych plażach!

23318827_844846642362371_504228294_n

Krew na ręcznikach i Camp Nou bez murawy – Barcelona i Monaco dają radę

Wyjazd do Hiszpanii rozpoczął się niewinnie. W szybkim tempie minęliśmy polskie autostrady, przejechaliśmy niemiecką granicę i po krótkim postoju na śniadanie w Dreźnie kontynuowaliśmy podróż w kierunku Francji. Pech chciał, że na naszej drodze nierozważni kierowcy doprowadzili do groźnej kolizji i kilkukilometrowego korka…

Na zegarze dobijała 23:00, a my przypomnieliśmy sobie, że dziwnym trafem nikt nie wpadł na pomysł, by zarezerwować jakiekolwiek lokum. Pokoje o niewysokim standardzie znaleźliśmy niedaleko Lyonu. Wchodząc do łazienki doznałem szoku i chyba długo nie zapomnę tego, co zobaczyłem. Na ręczniku widniały ślady krwi, podobnie jak na prysznicu (ale czego można wymagać od hostelu, który zażyczył sobie 8 euro od osoby). Nie chciałem wgłębiać się w tę historię, dlatego poradziłem sobie z kąpielą w inny sposób. Następnie otworzyłem torbę, wyjąłem kabanosy i skonsumowałem skromną „polską” kolację. Nie muszę chyba wspominać o cudownych minach osób prowadzących samochody, które mogły zregenerować siły dopiero po 15 godzinach jazdy.

22894920_840829286097440_424927814_n

Białe limuzyny
Minęło sześć, może siedem godzin, a my żądni wrażeń ruszyliśmy w dalszą podróż. Naszym docelowym punktem był hotel w Lloret de Mar. Od razu napiszę, że nie widziałem żadnej kamery Polsatu, ani mięsnego jeża na talerzu. Zdziwiły mnie tam jednak sytuacje dziejące się na jednym z głównych deptaków. Pomiędzy straganami z setkami pamiątek, turyści mogli skorzystać również z usług domów publicznych. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że każda z osób decydująca się na tę przyjemność była transportowana do innego budynku białą limuzyną prowadzoną przez czarnoskórego szofera. Zrobiło to na mnie wrażenie i do dziś nie mogę wyjść z podziwu, dla osób które zdecydowały się tam wydawać kilkaset euro.

22894723_840829106097458_1760791083_n

Stadion bez trawy
Jako oddany kibic FC Barcelony musiałem pojawić się na moim ukochanym stadionie – Camp Nou. Po kilku minutach marudzenia, tata nie wytrzymał, zszedł do recepcji i zamówił wycieczkę, której główną atrakcją było zwiedzanie obiektu Dumy Katalonii. Kiedy zjawiłem się w środku miałem w sobie tyle emocji, że zdołałem zrobić tylko dwa zdjęcia. Po czasie wydaje mi się, że uczyniłem najlepiej jak mogłem. Najważniejsze momenty i wspomnienia zostały głęboko w głowie i nie przeszkodził mi w tym nawet fakt, że podczas zwiedzania nie było mi dane zobaczyć murawy, która była wymieniana przed rozpoczęciem kolejnych rozgrywek w hiszpańskiej lidze.DSC_0217

22835463_1440697359316694_86012756_n

Przed dotarciem do „świątyni Messiego” pojawiliśmy się w Parku Güella. Tam oprócz pięknych widoków i tysięcy turystów po raz pierwszy zmierzyłem się z temperaturą przekraczającą 45 stopni Celsjusza. Wtedy dotarło do mnie, że nie mógłbym na co dzień funkcjonować w takich upałach. Po wyjściu z Parku udaliśmy się jeszcze w kierunku Sagrady Familii, by przyjrzeć się jednej z najpiękniejszych europejskich świątyń. Nie wiem czy mi uwierzycie, ale żeby zrobić zdjęcie całości, musiałem się po prostu położyć na ziemi. Nie byłem jednak sam, bo osoby z zagranicy postępowało dokładnie tak, jak ja.

22854898_1440697329316697_1198845762_n

22855669_1440697319316698_1262251678_n

Fajerwerki na pożegnanie
Po dziesięciu dniach leżenia do góry brzuchem naszedł czas, by myśleć o powrocie do domu. Wspólnie z rodziną wpadliśmy na pomysł podróży przez Lazurowe Wybrzeże. Oczywiście, nie mogłem odpuścić pojawienia się m.in. w Monako, gdzie na każdym kroku widać było „bogactwo”. Spacer po torze Formuły 1 i pstrykanie zdjęć prywatnym jachtom robiło wrażenie na każdym. Żal było wyjeżdżać, ale pod wieczór – chyba w nagrodę – z wysokości kilkuset metrów obserwowaliśmy pokaz sztucznych ogni. Zapewne któryś z rosyjskich oligarchów opijał kupno kolejnego Ferrari :).

22855527_1440697295983367_160758188_n

22854821_1440697302650033_2090043868_n

22854628_1440697312650032_280949555_n