Zakazany widok i drzewa od Pottera – Jednodniówka na La Gomerze

(Podczas śniadania)
Filip: Ehhh, odwołali wjazd kolejką na wulkan…
Dominika: O nie. To co, przekładamy rejs na wtorek?
F: No dobra.
D: A może weźmiemy ze sobą samochód?
F: Noł problem. Później czegoś poszukamy.

29027847_914746242039077_5150327865702612992_o

Lepsza niż nawigacja
Wieczorem podjęliśmy decyzję, że udamy się do jednego z najrzadziej opisywanych miejsc na Wyspach Kanaryjskich. Po porannym, nieco ponad godzinnym rejsie i dotarciu do największego portowego miasta na La Gomerze nic nie wskazywało na to, że ujrzymy jedne z najpiękniejszych krajobrazów w życiu.

Górskie drogi dały o sobie znać, a ja jako kierowca znowu udowodniłem sobie, że udaje mi się nie powodować kolizji nawet w bardzo ekstremalnych warunkach. Nie dałbym jednak rady bez pomocy Dominiki, która była zdecydowanie lepiej zorientowana na poszczególnych etapach wyjazdu niż zainstalowana w smartfonie nawigacja.

IMG_1151

Hiszpanie są na co dzień bardzo mili dla turystów. Chcą zaspokoić ich wszelkie potrzeby, by na twarzach gościł przede wszystkim uśmiech. Tę zależność potwierdzili również budując świetnie zaprojektowane trasy. Wystarczyło pokonać zaledwie pięć kilometrów, by widoki za szybą zmieniały się nie do poznania. Wszystko dzięki skalistym terenom, zza których co kilka minut wyłaniał się piękny Ocean albo kolejne widoki, które ciężko opisać.

Drzewa od Harrego
W trakcie siedmiu godzin pokonaliśmy dystans prawie trzystu kilometrów. Nie wydaje się to dużo, ale trzeba pamiętać, że niemal każdy zakręt przyprawiał o zawrót głowy.

Jadąc przed siebie staraliśmy się zatrzymywać na każdym punkcie widokowym, nawet jeśli kończyło się to gwałtownym depnięciem na hamulce. Jedna ze stron internetowych podpowiedziała nam, że kilkadziesiąt kilometrów od portu znajduje się przepiękny zalesiony obszar, obrośnięty nietypowym rodzajem drzew. Przez chwile poczułem się, jak na planie Harrego Pottera, a mózg „zrył” mi widok parujących pni i łodyg tysięcy porośniętych mchem roślin.

Processed with VSCO with a6 presetProcessed with VSCO with a6 preset

Wulkan za oknem
Kiedy moment powrotnego rejsu zbliżał się „jak szalony” musieliśmy odpuścić dłuższy postój w jednym z najbardziej malowniczych miasteczek na wyspie i przebić się przez drogę krajową wybudowaną pomiędzy górskimi szczytami. Pod koniec wyprawy zatankowaliśmy wypożyczone auto, co mi, jako kierowcy zostanie na długo w pamięci. Personel stacji benzynowej składał się z wyłącznie jednego pana po „pięćdziesiątce”, który był mile zaskoczony, że w końcu ktoś się u niego pojawił. Przez chwilę odniosłem wrażenie, iż byliśmy jego pierwszymi klientami od kilku dni. Po uzupełnieniu zbiornika udaliśmy się w dalszą drogę. Podczas jednego z postojów zobaczyliśmy turystę, który nie miał problemu z zostawieniem swojego bagażu niedaleko pobocza, udając się na krótką drzemkę w krzakach rosnących nieopodal przepaści.

Processed with VSCO with a6 presetProcessed with VSCO with a6 preset

Na koniec rozwinę jeszcze myśl o mieszkańcach Santa Cataliny, do której nie udało się nam dotrzeć. Rzadko zdarza się, by człowiek wystawiając głowę za okno mógł podziwiać widok składający się jednocześnie z obrośniętych zielenią gór, oceanu, pięknych plaż, palm oraz wulkanu znajdującego się kilkaset kilometrów dalej na Teneryfie. Doszliśmy do wniosku, że taki krajobraz nie powinien być dozwolony! Przecież osoby, które pojawiają się tam wyłącznie raz w życiu szybko mogą nabawić się kompleksów (śmiech).

Processed with VSCO with a6 presetProcessed with VSCO with a6 preset

Zdanie, które najlepiej podsumowało ten spontaniczny wyjazd brzmiało następująco: „No… Czyli to były najlepiej wydane pieniądze w życiu!”. Choć pamiętajcie, że na tak przepiękną wyspę trzeba przyjechać na zdecydowanie dłużej…

Banany na plaży i fioletowe niebo – Madera część trzecia

Wiadomo, Internet przyjmie każdą – nawet najmniej istotną – informację, dlatego nie zamierzam Was aż tak bardzo zanudzać. Nie sposób opisać wszystkich sytuacji, które spotkały nas podczas zaledwie siedmiodniowego pobytu na jednej z najpiękniejszych wysp Starego Kontynentu, ale postaram się przybliżyć te pozostałe, które utkwiły najmocniej w pamięci.

26754296_1509603912426038_1034500902_n

Bananowe wybrzeże
„Muszę zobaczyć kolorowe domki. Nie ma innej opcji. Na każdej stronie o nich pisali” – wtrąciłem podczas konsumowania obiadu w malowniczym miasteczku Santana. Domki wprawdzie stały i na nas czekały, ale ku mojemu zdziwieniu pozostały tylko dwie bardzo zadbane, lecz małe budowle. Przez moment było mi nawet smutno i nie wiedziałem, jak sobie to wszystko wyjaśnić. Na szczęście uratowała nas mapa Google, która podpowiedziała, gdzie w niedalekiej odległości znajdują się jeszcze lepsze widoki. Po raz kolejny się nie zawiedliśmy i z pełnym przekonaniem stwierdzam, że dotarliśmy do miejsca, które zapewniło mi najpiękniejszy krajobraz jaki kiedykolwiek miałem okazję oglądać. Ocean i urwisko na tle wodospadu zrobiły na mnie takie wrażenie, że przez chwile zapomniałem o lęku wysokości.

26793634_1509603925759370_366538881_n

26694689_1509604025759360_618830300_n

Portugalczycy znowu zadbali o turystów i w tak pięknych okolicznościach natury udało im się zamontować kolejkę linową, z której oczywiście skorzystaliśmy. Na dole na kamienistej plaży byliśmy o 17:15, a ostatni wjazd zaplanowano na 17:50. Jedna z osób obsługujących wyciąg wykrzyczała w naszym kierunku, że nie będzie czekała dłużej i jeśli się spóźnimy zostaniemy na wybrzeżu otoczonym bananowcami przez najbliższą noc. Musieliśmy zatem przyspieszyć tempo zwiedzania i przejść jak najdłuższą trasę. W tej okolicy po raz pierwszy zobaczyliśmy dojrzewające banany i zwisające z drzew awodako. Na takim pustkowiu znajdowały się również ogródki działkowe oraz kapliczka Świętego Pedro, którego historyczna obecność jest podkreślana w niemal każdym miejscu wyspy. Na koniec dnia Dominika zrobiła mi jedno z najpiękniejszych zdjęć w życiu. Próbowałem się odwdzięczyć tym samym, choć z nie tak wspaniałym skutkiem… (przepraszam)!

26693935_1509604035759359_1319680432_n

Najdziwniejszy wrak świata
Kiedy w głowie pojawiała się już perspektywa powrotu do Polski zmotywowaliśmy się ostatni raz, wsiedliśmy do jednego z busów i udaliśmy się w kierunku miasta Machico. Tam na zwiedzających czekały niezbyt wymagające, ale bardzo długie szlaki oraz świeże owoce pozostawione na drodze. Wszystko z myślą dla osób, które poczuły się gorzej po przejściu kilku kilometrów.

26694397_1509603922426037_2084633145_n

26793658_1509604012426028_1361365171_n

Podążając trasą na wysokości około 200 m.n.p.m. natrafiliśmy na kilka ciekawych miejsc. Najpierw wybraliśmy zły kierunek i dostaliśmy się do opuszczonego domu, gdzie klatki dla ptaków zawieszono na linii wysokiego napięcia (nadal tego nie pojmuję), a następnie naszym oczom ukazał się opuszczony wrak samochodu, który stał w jednym z najbardziej malowniczych punktów Madery. Dominice udało się zapozować do zdjęcia, ale mnie przegonił bardzo zdenerwowany tubylec.

26754471_1509603985759364_757073409_n

Tego dnia złapał nas również deszcz i zmusił do poprzestania wspinaczki na jeden z niewielu szczytów, którego nie udało się nam zdobyć. Kilkadziesiąt minut później dotarliśmy do centrum najbliżej położonego miasta. Zjedliśmy pyszną pizzę i zobaczyliśmy fioletowe niebo podczas zachodu słońca. Czekając na powrotnego busa udało się jeszcze odpocząć na plaży i obejrzeć kilka startujących samolotów, która dwanaście godzin później przetransportowały również nas do jednej z najlepszych stolic Europy.

26696522_1508068082579621_1880015359_n

26694737_1509603982426031_1866493725_n

Mordercze schody i Mikołaj w chmurach – Madera część druga

Klify – Ocean, pagórki – Ocean, plaża – Ocean, góry – Ocean. Można by tak wymieniać i wymieniać, ale nie w tym rzecz. Atlantyk jest widziany z niemal każdego punktu Madery i za każdym razem robi na zwiedzających takie samo wrażenie. Docierając na poszczególne szczyty ciężko było opanować emocje i nie wykrzyczeć naszego ulubionego polskiego „znaku interpunkcyjnego” – kurw*. Starałem się nad sobą panować i ograniczałem do głośnego: „wow!”. Patrząc na mimikę Dominiki do teraz myślę, że w jej głowie panowały podobne odczucia.

26735596_1507948005924962_581296932_o

26695430_1507948069258289_1901250823_o

Schronisko wśród palm
Pierwszego dnia pobytu nie było mi dane poczuć ciepłej wody w Oceanie, ale zaległości nadrobiłem kilkanaście godzin później na jednej z plaż w Canical. Po krótkim przerywniku kontynuowaliśmy naszą podróż w kierunku najdalej wysuniętego punkty na wschód wyspy. Dojeżdżając na parking zobaczyłem kilkadziesiąt samochodów, a średnia wieku turystów spokojnie przekraczała 60 lat. Pomyślałem, że czeka nas przyjemny spacer, ale doświadczeni życiowo obywatele różnych krajów po raz kolejny mnie zadziwili. Okazało się, że mamy przed sobą trzygodzinną wycieczkę, w której koszta wliczone są niezapomniane widoki klifów na tle oceanu. Kiedy naszym oczom ukazało się „schronisko” obrośnięte palmami w głowie uznałem, że udało się dotrzeć do kolejnego zaplanowanego miejsca, ale kilka metrów dalej Portugalczycy wpadli na pomysł, by zamontować w górze prowizoryczne schody i dołożyć turystom kolejnych doznań. Z przyspieszonym oddechem i szalejącym tętnem dotarliśmy do najwyżej położonego punktu na tym obszarze, a przed nami wyłonił się bezkres Oceanu. Miałem z tego miejsca nawet wspaniałą pamiątkę w postaci materiału wideo, choć dopiero po kilku minutach dotarło do mnie, że w kadrze znajduje się jeden z moich pięknych paluchów – taka jest właśnie cena zmęczenia i braku ruchu w Polsce!

26655553_1507948015924961_1628616930_o

26696286_1507948059258290_155554130_n

Mordercze schody
Zapamiętując tak niespotykane pejzaże trudno było mi wymagać jeszcze lepszych widoków. Madera nie przestaje jednak zaskakiwać i tutaj pojawia się problem opisania naszej kolejnej wyprawy. Trudno jest uzmysłowić osobom, które tam nie były widok Oceanu z wysokości dwóch tysięcy metrów, dokładając do tego tło złożone tylko i wyłącznie z chmur. Mam nadzieję, że poniższe zdjęcia w jakimś stopniu oddadzą to, co ujrzały nasze źrenice.

26732660_1507948029258293_2129398308_o

Po wjechaniu na wysokość około 900 m.n.p.m. nauczeniu się, jak działają hamulce w naszym samochodzie i napełnieniu butelek wodą, przyszedł czas na następną wspinaczkę. Od parkingu do najwyższego punktu wyspy mieliśmy do pokonania ponad 7,5 kilometra. Na szlaku czekały na nas setki schodów, choć ich liczba odbijała się na kończynach dopiero w drodze powrotnej. Nie ma co ukrywać, że miałem chwilowy kryzys, a perspektywa braku wody dobijała mnie jeszcze bardziej. Ale… od czego ma się kochające osoby obok? Równie zmęczona Dominika zobaczyła moją minę, chciała to zmienić w jak najkrótszym czasie i szybko zorganizowała dodatkowy litr płynów. Może i smak trunku nie był najlepszym napojem w życiu, ale na pewno uratować moje obolałe mięśnie.

26732164_1507948105924952_988381790_o

Mikołajki spędzone na jednym ze „szczytów świata” zdeterminowały mnie to tego, by w kolejnych miesiącach odwiedzić jeszcze kilka tak nieprzewidywalnych miejsc. Wspomnę również, że po pokonaniu szlaku na Pico Ruivo chyba żaden obiad w ostatnim pięcioleciu nie sprawił nam tyle radości. Smak tuńczyka i sardynek przygotowanych przez szefa kuchni pamiętam do teraz. Podobnie jak szczyty gór wyłaniające się z puszystych chmur.

26692257_1507948079258288_509936663_o

26648757_1507947989258297_663427049_n

26735564_1507962222590207_758554354_o

Płonące hamulce i jaszczurki na kaktusach – Madera część pierwsza

Mało brakowało, a jedna z najciekawszych zagranicznych wycieczek w moim – jeszcze krótki – życiu bardzo by się skomplikowała. Wszystko przez „niezawodne” PKP, które o dziwo zapomniało poinformować podróżujących, że jeden z busów odjedzie w kierunku stolicy za kilkadziesiąt sekund. Zakłopotani tą sytuacją i brakiem komunikatów wyszliśmy przed dworzec i wbiegając prawie pod koła pojazdu zdołaliśmy zatrzymać kierowcę. Kolejne godziny to niepewne oczekiwanie na samolot i bardzo długi lot. Okłamałbym wszystkich, gdybym napisał, że podszedłem do tego bez nerwów. Na pokładzie ręce pociły mi się nawet w bezruchy, ale zarys Madery widziany z kilkuset metrów zrekompensował chwilowe niedogodności.

xaas

Kolejne marzenie z dzieciństwa
Oczekując na bagaż, czas umilał mi widok Oceanu. Od dziecka marzyłem, by zobaczyć jego ogrom. Tak jak się domyślacie, nie zawiodłem się. Atlantyk jest nadzwyczaj spokojny, a Polacy mają to szczęście, że mogą go ujrzeć po „zaledwie” czterogodzinnym locie do Porto (warto korzystać!).

Po zameldowaniu się w pokoju nie zamierzaliśmy tracić czasu. Kilkadziesiąt minut później dotarliśmy do klifu, na którym Portugalczycy postawili figurę Jezusa, bardzo podobną do tej z Rio de Janerio. Naszym oczom ukazały się również setki kaktusów oraz jaszczurek wygrzewających się w promieniach słońca. W Garajau mieliśmy też możliwość podziwiać kamienistą plażę, choć zejście do niej zajęło nam około trzydziestu minut. Po spędzeniu tam godziny zdecydowaliśmy się na powrót. Przeceniliśmy jednak swoje siły po bardzo męczącym początku dnia, ale z ratunkiem nadjechał jeden z mieszkańców, który pomógł nam pokonać ten wymagający odcinek.

26648817_1506732832713146_1220426548_n

26735405_1506732826046480_394419663_o

Hamulce nie wytrzymały
Jeszcze przed wylotem z kraju zrozumieliśmy, że nie wykorzystamy pełni możliwości wyspy, jeśli nie wypożyczymy samochodu. Drugiego dnia przed południem dostaliśmy kluczyki do pięknego Fiata Panda i poczuliśmy, że dopiero teraz zacznie się prawdziwa przygoda. Do głównej trasy mieliśmy około pięć minut drogi. Nie mogliśmy tego nie wykorzystać. W głowie pojawiały się setki pomysłów i ku mojemu późniejszemu zdziwieniu udało się je zrealizować w niemal stu procentach. Niezapomniany pozostanie jednak wyjazd do Miradouro do Rabacal.

26695912_1506730079380088_1350374999_o

26695851_1506728332713596_2140878374_o

26647929_1506728359380260_2112259832_n

Tam po dwóch godzinach wędrówki zobaczyliśmy wprawdzie dwadzieścia pięć wodospadów oraz górskie krajobrazy, ale „najlepsze” czekało na nas dopiero w drodze powrotnej. Zjazd z wysokości około 1300 m.n.p.m. okazał się zbyt trudny dla hamulców naszego autka, które odmówiło posłuszeństwa po 800 metrach jazdy w dół. Kiedy pojawił się pierwszy dym byliśmy zmuszeni się zatrzymać i wyjąć najpotrzebniejsze rzeczy ze środka. Na szczęście nieplanowaną przerwę w podróży zrobiliśmy dwadzieścia metrów od stacji kontroli pojazdów, a jeden z mechaników uspokoił nas twierdząc, że po upływie pół godziny wszystko powinno wrócić do normy. Nie mylił się, ale do końca wyjazdu starałem się oszczędzać klocki hamulcowe w każdy możliwy sposób. Lekko zdenerwowani i zestresowani udaliśmy się w drogę powrotną. Nie mogliśmy jednak odmówić sobie pysznych burgerów w jednej z pobliskich wiosek. Tego dnia zrozumiałem, że samochód to nie tylko udogodnienie, które należy zalać benzyną – najlepiej do pełna .

26654664_1506728326046930_1865758137_o

26654913_1506733819379714_993528114_o

Grzaniec z nieznajomym i ukryte jezioro – Wisła otwiera oczy

Przygotowując się do kolejnego wyjazdu do Wisły doszedłem do wniosku, że właśnie to miejsce powinno znaleźć się w pierwszym wpisie na blogu. Stało się inaczej, ale na szczęście bez problemów mogę nadrobić zaległości. Zapewne zabrzmi to źle, ale przez długi czas byłem przekonany, że Polska nie będzie mnie w stanie niczym zaskoczyć. Myliłem się i mam nadzieję, że miłośnicy naszego kraju, jakoś mi wybaczą…

23548481_848924685287900_771854288_n

Może niektórzy zastanawiają się kiedy dostałem olśnienia, dlatego już tłumaczę. W mojej pracy kilka razy w roku odwiedzam różne areny sportowe. W zimowych okresie goszczę również na skoczniach narciarskich. Najmilsze wspomnienia mam właśnie ze wspomnianej Wisły, gdzie zwykła pogawędka z „biednym Panem” pozwoliła mi ujrzeć piękno naszych rodzimych terenów.

Po odebraniu akredytacji dziennikarskiej udałem się w kierunku obiektu im. Adama Małysza. Pogoda nie sprzyjała i oprócz silnego wiatru padał gęsty śnieg. Ostatnią rzeczą, o której wtedy marzyłem było spotkanie przypadkowego mężczyzny, chcącego za wszelką cenę napić się ze mną wina.

– Wiem, że nie wypada prosić o pieniądze, dlatego zapytam wprost: Kupi mi pan grzane wino?
Ja: Niestety, pomógłbym, ale nie znam jeszcze Wisły. Nie wiem, gdzie znajdziemy restaurację.
– Zaprowadzę pana, tylko musi pan wpuścić spodnie w buty, bo może być ślisko i mokro.
Ja: Dobrze, ale mam niecałą godzinę.

24172364_1467584693294627_1012915466_n

Chyba widzę Wasze miny… i wiem, że 95% osób nie jest w stanie w to uwierzyć, ale taka historia miała miejsce. Zaufałem nieznajomemu, który jak się później okazało, zaprowadził mnie w piękny, malowniczy rejon, gdzie pojawiam się co najmniej dwa razy w roku. Odwiedziłem go już o każdej porze roku i ani razu nie poczułem się zawiedziony.

Wisła ma w sobie coś magicznego, co oprócz kibiców Kamila Stocha, Adama Małysza i Piotra Żyły przyciąga także dziesiątki tysięcy turystów. Nie znajdziecie tam wprawdzie szczytów przekraczających dwa tysiące metrów, ale widoki Parku Krajobrazowego Beskidu Śląskiego na pewno zrobią na Was wrażenie. – Połowa odwiedzających ma cichą nadzieję, że zza rogu wyłoni się Pietrek Żyła, przygotowujący się do kolejnego konkursu. Na szczęście to nie jedyna „atrakcja”, którą dysponujemy. Warto tutaj przyjechać i miło spędzić czas z rodziną – usłyszałem od burmistrza tego miasta, kiedy przygotowywałem z kolegami z redakcji materiał dotyczący jednego z najweselszych zawodników w naszej kadrze.

24139304_1467595216626908_1710463877_o

24139365_1467597063293390_1233722554_o

W Wiśle czuję się najlepiej w pojedynkę. Wtedy zawsze znajdę czas na odwiedzenie moich ulubionych miejsc. Nie obrażam się jednak, gdy ktoś z rodziny chce za wszelką cenę zobaczyć wspominane przeze mnie miejsca. Od rozmowy z tym wyjątkowym „Panem” minęły już trzy lata, a ja w końcu przejrzałem na oczy. Nie wstydzę się do tego przyznać, bo dzięki kilku wypowiedzianym zdaniom zmieniłem podejście do ważnych kwestii. Jestem pewien, że gdyby nie „wiślańskie jezioro” jeszcze długo nie odwiedziłbym m.in. polskich Mazur.

24135225_1467595213293575_1498643738_n

Morał w tym wpisie jest tylko jeden: Od czasu do czasu warto wypić grzany trunek z nieznajomą osobą!

Urocze Francuzki i labirynt w Trieście – Chorwacki rollercoaster

Pierwsza daleka podróż za granicę… i jak to bywa, setki pytań w głowie. Nie wiedziałem, co mnie czeka, dlatego na kilka tygodni przed wyjazdem postanowiłem się wyluzować, odłożyć trochę pieniędzy i obserwować rozwój sytuacji.

Cel wycieczki? Chorwacja i miejscowość Rabac. Nawigacja pokazywała 1242 kilometry i ponad trzynaście godzin jazdy. Myślę sobie: Super. Usiądę, odpalę grę na telefonie, może otworzę książkę. Stracę poczucie czasu, podniosę głowę i będę na miejscu!

22834441_839883966191972_1625758705_n

Rzeczywistość wyglądała nieco inaczej, ale nie mam zamiaru narzekać na nic, co miało miejsce. Po dziewięciu godzinach monotonnej jazdy, na jednej z austriackich autostrad kierowców dopadł kryzys. Nie było innego rozwiązania. Musieliśmy znaleźć nocleg i poczuć pod sobą materac, chociaż na siedem godzin. Padło na małą miejscowość Leibnitz, której powierzchnia wynosiła niecałe 6 kilometrów kwadratowych. Jak się później okazało, nawet tam mieszkańcom w idealny sposób udało się zagospodarować tę przestrzeń i wybudować piękny rynek.

Po krótkim zwiedzaniu, zrobieniu kilku zdjęć i skonsumowaniu śniadania, ruszyliśmy w dalszą podróż. Moje oczy wyglądały, jak pięciozłotówki, kiedy pierwszy raz ujrzałem zarys Alp. Trzy godziny później pojawiła się jeszcze otwarta buzia, bo widoki chorwackich tuneli, znajdujących się we wnętrzu gór zrobiły ogromne wrażenie. Byłem na tyle zafascynowany przemierzaniem kolejnych kilometrów, że słysząc zdanie: „Za 20 minut dojeżdżamy do hotelu”, najzwyczajniej w świecie poczułem się rozczarowany.

22835246_839887552858280_1583022816_n
Na szczęście, nie był to koniec wyjątkowych widoków. Nie wiem, czy znajdzie się ktoś, kto ma podobne zdanie do mojego, ale mimo braku piaszczystych plaż, Chorwacja ma jedno z najlepszych wybrzeży na Starym Kontynencie. Połączenie pięknych krajobrazów gór i otwartego morza trudno oddać na zdjęciu, ale zapewniam, że w takich momentach każdy z osobna czuje się jednym z najlepszych fotografów na świecie!

Francuski numer
Podczas czternastodniowego pobytu udało mi się zapoznać dwie obywatelki Francji. Jak to bywa, ciężko było się porozumieć w wymarzony sposób, ale obie strony wyciągnęły od siebie najważniejsze informacje. Pozostaje mi tylko żałować, że zgubiłem jeden z numerów telefonu, bo otrzymałem zaproszenie do Paryża z noclegiem w okolicy portu lotniczego Charles de Gaulle’a.

23231779_844827152364320_1099265246_n

Wracając w pamięci do tamtych momentów mam przed oczami również obrazy ogrodów, które wyłaniały się zza rogów ulic, co 35 metrów. Po raz pierwszy spotkałem się z dziesiątkami nowych gatunków roślin, a nad głowami rosły jasnozielone kiwi. Chciałem nawet zabrać ze sobą kilka na pamiątkę, ale jeden z mieszkańców Rabacu nie okazał się najsympatyczniejszą osobą, którą poznałem w życiu. Zamiast soczystego owocu w dłoni, zobaczyłem kij od szczotki i zbliżającą się rozzłoszczoną dwumetrową postać. Uznałem, że zdecydowanie lepiej wydać dwa euro, ale mieć czym pogryźć ten soczysty przysmak.

22834315_839884016191967_1337416117_n

Labirynt w Trieście
Pamiętajcie! Jeśli przyjdzie Wam do głowy pomyśl, że za zaoszczędzone pieniądze udacie się na jednodniową wycieczkę do Wenecji, unikajcie jak tylko możecie przeklętego miasta o nazwie – Triest. Brzmi to niezbyt normalnie, ale wjechanie w ten rejon po godzinie 21:30 wiąże się z ewentualnym zachorowaniem na nerwicę. W baku pozostało nam paliwa na 60 kilometrów, a do pokonania mieliśmy nieco ponad 90. Myślicie, że Włosi poczekają na Was na stacjach benzynowych? Niestety, nic z tego. Poza tym, nigdy nie widziałem tak źle rozplanowanego miast, skupiając się tylko i wyłącznie na dostępnych tam drogach. Ciężko liczyć na wariującą nawigację oraz przechadzających się mieszkańców, którzy mylą kierunek „na Austrię” z kierunkiem „na Australię”. Kiedy już wyjedziecie z tego labiryntu zdecydowanie dłużej będziecie wspominać tę drogę niż wycieczkę do „miasta na wodzie”.

23232156_844827159030986_1382815790_n

Na koniec wspomnę jeszcze o cenach, które moim zdaniem nie były wygórowane. Nic więc dziwnego, że co dwa kilometry słychać było nasz ojczysty język. Chorwacja, to popularny region Europy, który odwiedzają tysiące Polaków. Uwaga, teraz Was namawia i piszę: warto spędzić tam kilka dni i ogrzać się na skalistych plażach!

23318827_844846642362371_504228294_n

Krew na ręcznikach i Camp Nou bez murawy – Barcelona i Monaco dają radę

Wyjazd do Hiszpanii rozpoczął się niewinnie. W szybkim tempie minęliśmy polskie autostrady, przejechaliśmy niemiecką granicę i po krótkim postoju na śniadanie w Dreźnie kontynuowaliśmy podróż w kierunku Francji. Pech chciał, że na naszej drodze nierozważni kierowcy doprowadzili do groźnej kolizji i kilkukilometrowego korka…

Na zegarze dobijała 23:00, a my przypomnieliśmy sobie, że dziwnym trafem nikt nie wpadł na pomysł, by zarezerwować jakiekolwiek lokum. Pokoje o niewysokim standardzie znaleźliśmy niedaleko Lyonu. Wchodząc do łazienki doznałem szoku i chyba długo nie zapomnę tego, co zobaczyłem. Na ręczniku widniały ślady krwi, podobnie jak na prysznicu (ale czego można wymagać od hostelu, który zażyczył sobie 8 euro od osoby). Nie chciałem wgłębiać się w tę historię, dlatego poradziłem sobie z kąpielą w inny sposób. Następnie otworzyłem torbę, wyjąłem kabanosy i skonsumowałem skromną „polską” kolację. Nie muszę chyba wspominać o cudownych minach osób prowadzących samochody, które mogły zregenerować siły dopiero po 15 godzinach jazdy.

22894920_840829286097440_424927814_n

Białe limuzyny
Minęło sześć, może siedem godzin, a my żądni wrażeń ruszyliśmy w dalszą podróż. Naszym docelowym punktem był hotel w Lloret de Mar. Od razu napiszę, że nie widziałem żadnej kamery Polsatu, ani mięsnego jeża na talerzu. Zdziwiły mnie tam jednak sytuacje dziejące się na jednym z głównych deptaków. Pomiędzy straganami z setkami pamiątek, turyści mogli skorzystać również z usług domów publicznych. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że każda z osób decydująca się na tę przyjemność była transportowana do innego budynku białą limuzyną prowadzoną przez czarnoskórego szofera. Zrobiło to na mnie wrażenie i do dziś nie mogę wyjść z podziwu, dla osób które zdecydowały się tam wydawać kilkaset euro.

22894723_840829106097458_1760791083_n

Stadion bez trawy
Jako oddany kibic FC Barcelony musiałem pojawić się na moim ukochanym stadionie – Camp Nou. Po kilku minutach marudzenia, tata nie wytrzymał, zszedł do recepcji i zamówił wycieczkę, której główną atrakcją było zwiedzanie obiektu Dumy Katalonii. Kiedy zjawiłem się w środku miałem w sobie tyle emocji, że zdołałem zrobić tylko dwa zdjęcia. Po czasie wydaje mi się, że uczyniłem najlepiej jak mogłem. Najważniejsze momenty i wspomnienia zostały głęboko w głowie i nie przeszkodził mi w tym nawet fakt, że podczas zwiedzania nie było mi dane zobaczyć murawy, która była wymieniana przed rozpoczęciem kolejnych rozgrywek w hiszpańskiej lidze.DSC_0217

22835463_1440697359316694_86012756_n

Przed dotarciem do „świątyni Messiego” pojawiliśmy się w Parku Güella. Tam oprócz pięknych widoków i tysięcy turystów po raz pierwszy zmierzyłem się z temperaturą przekraczającą 45 stopni Celsjusza. Wtedy dotarło do mnie, że nie mógłbym na co dzień funkcjonować w takich upałach. Po wyjściu z Parku udaliśmy się jeszcze w kierunku Sagrady Familii, by przyjrzeć się jednej z najpiękniejszych europejskich świątyń. Nie wiem czy mi uwierzycie, ale żeby zrobić zdjęcie całości, musiałem się po prostu położyć na ziemi. Nie byłem jednak sam, bo osoby z zagranicy postępowało dokładnie tak, jak ja.

22854898_1440697329316697_1198845762_n

22855669_1440697319316698_1262251678_n

Fajerwerki na pożegnanie
Po dziesięciu dniach leżenia do góry brzuchem naszedł czas, by myśleć o powrocie do domu. Wspólnie z rodziną wpadliśmy na pomysł podróży przez Lazurowe Wybrzeże. Oczywiście, nie mogłem odpuścić pojawienia się m.in. w Monako, gdzie na każdym kroku widać było „bogactwo”. Spacer po torze Formuły 1 i pstrykanie zdjęć prywatnym jachtom robiło wrażenie na każdym. Żal było wyjeżdżać, ale pod wieczór – chyba w nagrodę – z wysokości kilkuset metrów obserwowaliśmy pokaz sztucznych ogni. Zapewne któryś z rosyjskich oligarchów opijał kupno kolejnego Ferrari :).

22855527_1440697295983367_160758188_n

22854821_1440697302650033_2090043868_n

22854628_1440697312650032_280949555_n

Nieudana fotografia i życie bez hulajnogi – Kolorowe wyspy Burano i Murano

Dopływając do Burano zastanawiałem się czy spotkam tam chociaż jednego poirytowanego Włocha. Oczywiście taka sytuacja nie mogła mieć miejsca. Nawet na wyspie, która jest niemal odcięta od świata panuje świetna atmosfera i nikt nie zamierza stwarzać sobie jakichkolwiek problemów.

Przecież obywatele tego państwa, mający dostęp do kawy, wina i sportowych gazet są obywatelami spełnionymi. W tak pozytywnym podejściu do życia pomaga im również fakt, że z prawie każdego punktu w kraju mają zaledwie 100 kilometrów, by dotrzeć nad morze bądź w góry. Ktoś tu chyba pozwala sobie na zbyt wiele… a warto wspomnieć, że nawet w dobie kryzysu, prawie 60% „makaroniarzy” ma w szafce kluczyki do co najmniej dwóch prywatnych posiadłości.

22752295_838244019689300_250124646_n

Pierwsze popsute zdjęcie
Wracając do głównego wątku. Po zacumowaniu statku, naszym oczom ukazały się dziesiątki kolorowych domków, w których na co dzień przebywa około cztery tysiące osób. Przemierzając wąskie uliczki zobaczyliśmy różnorodne odcienie ścian, setki turystów, a z każdej strony docierały do nas odgłosy migawek aparatów fotograficznych i smartfonów. Klimat tego niepowtarzalnego miejsca oczarował także nas. Bez dłuższego namysłu rozpoczęliśmy zwiedzanie, bo na przejście kilku kilometrów mogliśmy poświęcić jedynie nieco ponad sześćdziesiąt minut.

22752806_838243983022637_681153994_n
22752273_1437496609636769_1009884354_n

Podczas intensywnego spaceru znaleźliśmy jednak czas na krótką przerwę i po raz pierwszy na otwartej przestrzeni wypróbowaliśmy nową zabawkę Domy – aparat instax. Miałem zrobić piękne zdjęcie, a wyszło… jak zawsze. Naświetliłem fotografię z każdej możliwej strony, ale zatrzymałem ją na pamiątkę w portfelu. Na szczęście w zapasie zostało jeszcze kilka klisz, co ułatwiło mi wykonanie tego niezwykle wymagającego zadania. Po kilku minutach zobaczyłem, że na twarzy mojej kompanki pojawił się piękny uśmiech i uznałem, że mimo problemów udało mi się podołać wyzwaniu!

22752081_1437496626303434_1321623303_n

22834317_838853012961734_611105224_n

Stare, ale jare
W pamięci na długo pozostanie mi moment, w którym minęliśmy dwie kobiety w podeszłym wieku. Mimo problemów z samodzielnym poruszaniem, starsze panie z uśmiechem na twarzy wymieniły kilka zdań, serdecznie się pozdrowiły, a następnie każda z nich poszła w swoją stronę… trzymając za rękę młodszego opiekuna. Wtedy dotarło do mnie, że akurat w tej kwestii pozostałe społeczeństwa w Europie mogłyby się wiele nauczyć od impulsywnych i nerwowych Włochów. Przecież nikt nie jest w stanie przekazać nam tak cennej wiedzy, jak osoby z życiowym doświadczeniem.

22811419_1437496789636751_319208400_n

22752847_1437496726303424_1157965352_n

Były wieże, jak w Pizie
Kiedy planowałem wycieczkę, biuro podróży zaoferowało mi wyjazd w zupełnie inną część Półwyspu Apenińskiego. Wspólnie z Dominiką mieliśmy zrobić sobie zdjęcie pod krzywą wieżą w Pizie i skosztować wysokoprocentowych trunków w Toskanii. Teraz mogę napisać, że na szczęście plany wyjazdu się zmieniły, a nas nie ominęły ani krzywe wieże, ani smaczne wina. Jedną z miejscowych atrakcji była właśnie wieża kościoła San Martino, którą będziecie mogli zobaczyć poniżej. Zdecydowanie największe wrażenie robiła, kiedy obserwowało się ją na statku z odległości kilkuset metrów.

22773497_1437496556303441_736234098_n

Życie nawet bez hulajnogi
Podobnie, jak w Wenecji na wyspach Burano i Murano obowiązuje całkowity zakaz posiadania samochodów, rowerów, a nawet hulajnog. Transportowanie pożywienia i innych materiałów odbywa się tylko i wyłącznie na wodzie. Dlatego pamiętajcie, mieszkańcy tego regionu Italii potrafią być bardzo bezpośredni i gdy widzą turystkę wiozącą dziecko w wózku mogą najzwyczajniej w świecie wyśmiać takie zachowanie. My nie byliśmy świadkami podobnego zdarzenia, ale sympatyczna przewodniczka zapewniała, że opis takiej sytuacji na pewno znajdzie się w jej książce :).

22773342_1437496562970107_1988729936_n

22773724_1437496682970095_649618128_n

Z Madonną przez Alpy – W Szwajcarii szczęka opada

Pierwszy wyjazd w Alpy planowałem około 7-10 minut. Dobrze, że zajęło mi to tak mało czasu, bo kilkadziesiąt sekund później mógłbym zwątpić w słuszność tej decyzji i pojawić się tam dopiero za kilka lat.

Jak to bywa z zagranicznymi wyjazdami… przeżyłem kilka naprawdę absurdalnych, ale komicznych sytuacji. Gdyby ktoś kilka miesięcy wcześniej powiedział mi, że zabłądzę na wąskich uliczkach w Sankt Moritz i przez przypadek zrobię sobie zdjęcie na prywatnej – nieogrodzonej w całości – posesji Madonny, raczej puknąłbym się w głowę. I choć przez mgłę nie było mi dane zobaczyć wymarzonego widoku nad jeziorem w Zurychu, to przejażdżka koleją „w środku” Alp wynagrodziła mi kilka godzin bez odpowiedniego humoru.

3

Szczęka w dół
Nic nie poradzę na to, że w górach czuję się najswobodniej i właśnie tam potrafię zwrócić uwagę na kwestie, które pomijam w codziennym życiu. Zawsze cieszyłem się na wyjazdy do Zakopanego czy Wisły, ale dopiero podróż w okolice kantonu Gryzonia udowodniła mi, że człowiek jest bezradny w starciu z naturą. Nie sądziłem, że organizm odmówi mi posłuszeństwa na wysokości przekraczającej nieco ponad 3 tysiące metrów. Uczucie „nóg z waty” i zawrotów głowy po spojrzeniu w dowolnym kierunku zostały mi w pamięci do teraz. Wprawdzie nikomu nic się nie stało, ale miny osób towarzyszących w podróży mówiły wszystko. Chyba nigdy nie widziałem tylu pełnoletnich osób z takim przerażeniem w oczach.

4

Snapchat-359592782292597469

Szczyt za szczytem
Będąc w okolicach Sankt Moritz niewskazane jest oszczędzanie! Zdecydowanie lepiej wydać kilkanaście euro na bilet i przejechać się kolejami retyckimi. Nie potrafię opisać widoków, które wyłaniały się tam, co kilkadziesiąt sekund, ale mam nadzieję, że zdjęcia w jakimś stopniu pozwolą Wam sobie to uzmysłowić. Podróż na wysokości 3500 m.n.p.m. nie byłaby niczym szczególnym, gdyby nie fakt, że podczas postoju na jednej ze stacji minęła nas grupa 15 kolarzy, którzy wspólnie z trenerem przygotowywali się do kolejnego wyścigu. Widok drogi wyglądającej, jak polska autostrada na takiej wysokości robił wrażenie. Tak samo, jak górskie jeziora i wodospady oddzielające od siebie kolejne szczyty.

1

6

7

Siedząc wygodnie w pociągu, robiąc zdjęcia i podjadając czekoladowe przysmaki prosto od Szwajcarów stwierdzam, że czułem się jak dziecko, które dostaje pod choinkę wymarzony prezent. Zapewne nie zobaczyłem nawet 5% widoków w tych górskich kurortach, ale to jedynie motywacja, by za jakiś czas znów tam wrócić.

5
Nie trzeba mieć milionów
Wbrew pozorom, kosz takiego wyjazdu nie powinien powalić nikogo z nóg. Za tydzień objazdowej wycieczki zapłacicie maksymalnie 1600 złotych. Wiadomo, wyjazd w polskie góry wyniesie Was mniej, ale momentami warto „odkręcić kurek” i zrobić coś bardziej szalonego. Przecież w takich regionach świata liczy się przede wszystkim spontaniczność i chęć zobaczenia jeszcze czegoś lepszego i jeszcze czegoś lepszego… a zapewniam każdego z osobna, że będąc tam na miejscu, trudno poczuć się rozczarowanym :).

8

9

Wpuszczony w kanał – Wenecja umie zaskoczyć

Wenecja? „Miasto dla zakochanych…”. „Miliony turystów…”. „Smród od kanałów i kosmiczne ceny…”.

Nie ukrywam, że takie zdania padające z ust znajomych nie do końca przekonywały mnie do zakupienia wycieczki w ten region Europy. Na szczęście po raz kolejny dałem się ponieść emocjom i zaufałem własnej „głupocie”. Po trzydniowym pobycie w jednym z najbardziej „egzotycznych” miejsc Starego Kontynentu stwierdzam krótko i dosadnie: jeśli macie do wydania trochę gotówki, nie powinniście się nad niczym zastanawiać. Gondolier wykrzykujący słowa: „spaghetti”, „pizza” czy „carbonara” zostanie w pamięci na długie, długie lata.

Kanał

Restauracja

À propos jedzenia. Myślałem, że jeszcze przez długi czas nie dam się namówić na skosztowanie owoców morza i teraz plułbym sobie w brodę. Smak dobrze przyprawionej ośmiornicy czy krewetki zaczął konkurować z moim ulubionym… kurczakiem. W regionalnych sklepach każdy znajdzie coś dla siebie, choć ja na pewno nie zostanę fanem spożywania „gumowych” kalmarów – w przeciwieństwie do Dominiki!

Dominika i meduza

Owoce morza

Oczywiście, da się tam zmęczyć
Turyści często pytają się przewodników, jaki jest najlepszy sposób na zwiedzenie tego miasta. Po krótkim, ale intensywnym pobycie stwierdzam, że najmądrzej jest się tam po prostu zgubić. Każdy przebyty most i każdy wyłaniający się krajobraz zza kolejnych uliczek przyprawia o zawrót głowy. (Aaa… właśnie. Przed wyjazdem nie zapomnijcie usunąć zbędnych aplikacji z telefonów. Dodatkowa pamięć na setki zdjęć na pewno wskazana).

Venezia

Widok z mostu

Po pierwszym dniu spacerów, licznik kroków w iPhone pokazał mi dystans 16,4 km. Byłem trochę zdziwiony, bo moje nogi odczuwały bardziej 35 km wędrówki po polskich Tatrach. Nie zmienia to jednak faktu, że ilość zobaczonych miejsc i poznawanie zupełnie innej kultury zrekompensowały mi tę chwilową niedogodność.

Wpływanie do Wenecji

Widok z lądu

W nieco opuszczonej części Wenecji, naszą uwagę przykuli przede wszystkim uczniowie, którzy nie zważając na miliony turystów, hałas i ruch, bez większego zastanowienia zmierzali do szkół z wyładowanymi po brzegi plecakami. To niejedyny widok z życia codziennego, który mnie zaskoczył. Nie potrafiłem sobie wyobrazić m.in. pracy weneckich szpitali, ale ku mojemu zdziwieniu, czekając na jeden ze statków byliśmy świadkami transportowania starszej, schorowanej kobiety właśnie do jednej z placówek w „mieście na wodzie”. Wtedy dotarło do mnie, że dla mieszkańców tego regionu świata nie istnieje słowo: niemożliwe.

22635098_1433990263320737_1199463021_n

Nie bój się wydatków
W wielu przypadkach zwiedzający z naszego kraju tak bardzo przejmują się kosztami związanymi z wyjazdem, że potrafią przegapić 70% pięknych widoków. Tak naprawdę, nie ma się czym przejmować. Pizza, kawa i wino są tam dostępne co 20 metrów, a ich ceny nie zwalają z nóg. Za skromnych dziesięć euro możecie wyjść z knajpy z uśmiechem od ucha do ucha. Poza tym za drobną opłatą skorzystacie z usług gondolierów, wjedziecie na piękną wieżę widokową na Placu Świętego Marka i przespacerujecie się po Pałacu Dożów, który jest połączony z ogromnym muzeum.

Wieża widokowa

My

Plac Świętego Marka